M

niedziela, 1 kwietnia 2018

Od Kordiana do Stefki

Poranek zaczął się zupełnie zwyczajnie. Olgierd obudził się koło godziny siódmej rano. Długo zajęło mu przyswajanie takiej pory budzenia, ale bardzo chciał być rannym ptaszkiem, który wraz ze wschodem słońca wdycha jeszcze w miarę świeże warszawskie powietrze, robi kilka pajacyków i spacerkiem idzie do piekarni po świeże bułeczki. Romantycy mają sentymenty do takich drobnostek.
Podniósł się z miękkiego łóżka pełnego poduszek i pluszaków. Urocza różowo-żółta pościel zdecydowanie potrzebowała odpoczynku od jego snu, który pełen był przewracania się z boku na bok. Położył stopy na dywanie i siedział tak chwilę. Po chwili wstał, podszedł do okna i otworzył je na oścież. Do jego małego mieszkania wbiło się poranne warszawskie powietrze. Oparł się na parapecie i spojrzał w stronę wschodu, skąd ponad widnokręgiem patrzyło dumnie słońce.

- Słońce na Litwie jest inne – zaczął – Powietrze też – dodał. Przez dłuższy czas stał tak i dumał – Wszystko było lepsze – podsumował i podszedł do szafy, z której wyciągnął swoje robocze ubranie, czyli elegancką koszulę i jeansy z wysokim stanem. Tylko takie nosił. Nie cierpiał biodrówek. Ubrał się i poszedł do łazienki by opłukać twarz zimną wodą. Włosów nie układał. Idealne były w swoim nieładzie. Zabrał dokumenty, portfel i klucze od mieszkania. Wyszedł pospieszne, żeby zdążyć chociaż na ostatnie sztuki świeżego pieczywa.
Na zewnątrz zapowiadał się słoneczny dzień. Dzieci wybierały się do szkoły. Olgierd patrzył na nie oczami pełnymi nadziei i dziecięcej radości, jaka drzemała w nim w ogromnych ilościach, ale czasy już nie pozwalały na to, aby być dzieckiem zbyt długo. Tak bardzo chciałby im powiedzieć, żeby cieszyły się zabawą póki mogą… Zmierzały do szkoły czyli pralni mózgów, gdzie wpajano im jak bardzo mutanci są źli, czyli Olgierd też. Jak mordują, gwałcą, kradną. Czy brunet to robi? Nie… może zabije i troszkę kradnie, ale tylko po to, żeby przetrwać. A to wielka różnica. Dorośli zaś pomykają do pracy, która od czasu okupacji bardzo się zmieniła. Jest wykańczająca, trwa długo, a nie ma co wspominać o prawach pracownika. Zależy też, jak kto się ustawi. Litwin miał to szczęście, że dobrze się ustawił. Inni nie mają takiego szczęścia. Takiego szczęścia nie mają młode prostytutki, które z rana ukrywały się w ciemnych uliczkach i starych opuszczonych budynkach, gdzie przywracały się do porządku po pracowitej nocy. Takiego szczęścia nie mieli chłopcy w jego wieku, którzy nie raz próbują w biały dzień kogoś obrabować. Lub puszczają się jak kobiety. Takiego szczęścia nie mają niektóre sieroty proszące przechodniów o pieniądze lub jedzenie. Olgierd zawsze kupował więcej pieczywa i częstował w nim te dzieci ulicy, których rodzice albo zostali uwięzieni albo przesiedleni. Dobre życie mieli bogaci i Ci, którzy mieli dobre kontakty… albo po prostu umieli dawać sobie radę w takim życiu.
- Czemu tak musi być? – zapytał sam siebie w myślach.
Kiedy zobaczył z daleka piekarnię zobaczył także kolejkę. No tak, swoje trzeba było odstać. Zajął więc miejsce i czekał jak grzeczny obywatel. Ponadto zauważył po drodze żołnierzy na służbie popijających sobie kawkę ze Starbucksa. Zaśmiał się w duchu na ten widok i porównał go sobie z młodymi, którzy ledwo wiązali koniec z końcem. Wojna takimi rządziła się prawami. Jedni musieli tracić człowieczeństwo, żeby żyć inni popijali sobie kawę z najdroższej i najbardziej komercyjnej kwiaciarni ever.
Zanim zdążył kupić świeży chleb minęło trochę czasu. Kolejka nie była ogromna, ale jednak 10 minut trzeba było odstać. Ze spożywczym towarem wracał tą samą drogą. Po drodze wstąpił do kilku ciemnych zakamarków i rozdał część pieczywa, które kupił. Niektórym znanym innym nieznanym osobom, czasami z miłym słowem czasami z obelgą. Różnie było, ale tego dnia nie było najgorzej. Spotkał koleżanki po fachu – Ankę i Zośkę, które za kontenerami restauracji próbowały zrobić sobie pranie przy hydrancie. To nie była dla nich owocna noc. Poznał także Wojtka – młodocianego złodzieja, który próbował mu tydzień temu zwinąć portfel. Nie krzyczał jednak na chłopca, tylko oddał mu dwie bułki. Wojtek obiecał, że nigdy więcej nie będzie próbował okraść Olgierda. Spotkał też typowego warszawskiego menelka, który leżał między chodnikiem, a wgłębieniem w ścianie. Był cały brudny i śmierdzący. Głowę miał opartą o ścianę, a twarz schowaną w czapce. Litwin kucnął przy nim i lekko go obudził. Przywitał się, dał jeszcze ciepły chleb i pożegnał odchodząc do domu. Człowiek wybity z letargu sennego zupełnie nie wiedział, co się dzieje, ale zapewne gdyby wiedział obdarzyłby bruneta wdzięcznym spojrzeniem.
Po drodze chłopak mijał wiele pięknych sklepów. Mijał cukiernię pełną kolorowych wypieków, w których kręciły się rozpieszczone dzieci szukające najbardziej wyszukanych smakołyków; sklep w butami, w którym znał sprzedawcę i dostawał 30 % rabatu na buty; księgarnię, w której pełno było propagandowych i pełnych kłamstw książek; spożywczak, w którym chłopak kupował słodkości, kiedy miał zły nastrój; warzywniak, w którym doskonale znał panią sprzedawczynię, która zawsze dawała mu najlepsze okazy i kwiaciarnię, do której nigdy nie miał za bardzo czasu, żeby zajrzeć. Zatrzymał się przy niej na dłuższą chwilkę widząc wiązanki, doniczki z cebulkami, stroiki i małe okazjonalne bukieciki. Olgierd sięgnął pamięcią do swojego kalendarza, w którym miał zapisanych klientów i klientki. Pierwszą w tym dniu miał Elizę, która była już kobietą w podeszłym wieku żyjącą w bogatej willi. Spokojnie… Olgierd grał tam w szachy, grzał się przy kominku, brał lekcje pianina i oczywiście dyskutował z dojrzałą wdową. Postanowił wyjść poza schemat i kupić kobiecie bukiet czerwonych róż. Z pewnością prezent ucieszyłby kobietę, a warto czasami dać coś od siebie, żeby klient nie myślał, że wszystko robi się tylko dla pieniędzy. Brunet upatrzył sobie jeden ładny, ale skromny bukiecik. Wziął go w dłonie i wszedł do środka, żeby zapłacić.
- Dzień dobry – powiedział donośnym głosem.

< Stefka, mój kwiaciarzu? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz