W jednej chwili przypomniałem sobie o niecodziennej dawce morfiny, jaką poznany mi wcześniej Werter sobie zażyczył. Sam nie byłem pewien czy naprawdę kierowały nim dobre intencje, ale naprawdę wolałem to przemilczeć. Miałem cichą nadzieję, że nikt nie dostrzeże nagłego zniknięcia całkiem sporej dawki alkaloidu. Jedyne co mną kierowało, to jak najszybciej zrobić to co do mnie należało i powrócić do pracy, naturalnym więc było dla mnie całkowite olanie czarnowłosego. Może i to było lekko nie na miejscu, lecz czy istniało jakieś inne wyjście? Niemałe zdziwienie na mej twarzy wywołał uśmiech, który bowiem zawitał na twarzy przybysza. Padło między nami parę nieistotnych (lub po prostu mniej istotnych) dialogów i chłopak najwidoczniej podczas tak krótkiego czasu poznał mnie na tyle, że śmiało mógł rzucić przeprosinami za papierosa. Zupełnie szczerze mówiąc, mój problem polegał w dziewięćdziesięciu procentach na zniszczonej probówce. Dobrze pokazywał to mój gest, na który zdecydowałem się od razu po jego wyjściu - jakże by nie inaczej, wyciągnąłem papierosa. Jak nie paliłem często, tak dziś bardziej mnie do tego ciągnęło. Chciałem rzucić mu coś na pożegnanie, lecz zniknął równie szybko jak się pojawił. Ponownie pokręciłem głową, po czym opadłem na krzesło w oczekiwaniu na któregokolwiek pracownika, tylko po to, by pochwalić się wynalazkiem.
~
Trudno mi było wytłumaczyć w jaki sposób sprawdziłem działanie powstałej mi substancji na żywym organizmie, a gdybym przyznał się że był to akurat człowiek, zapewne spotkałbym się z dezaprobatą. Udało mi się na szczęście wcisnąć im jakiś kit, który najwyraźniej ich przekonał. Jednak co by nie było, pracy opuścić szczęśliwy nie mogłem, bowiem wciśnięto mi na siłę 3 wolne dni, pod pretekstem że za dużo czasu spędzam w laboratorium. Narzuciłem na siebie płaszcz, po czym naburmuszony opuściłem budynek. Postanowiłem że godzina jeszcze młoda, więc udam się do pobliskiego szpitala, by przedstawić mojemu znajomemu wciąż świeże odkrycie. Ruszyłem dość żwawym krokiem w kierunku tramwaju, ponownie przypominając sobie o (po)rannym gościu. Szczerze przyznam że nadal byłem ciekaw na co była mu aż taka dawka morfiny. Podniosłem rękę by zweryfikować godzinę. Widocznie zasmuciłem się na myśl że jest lekko po 12, a mnie nie ma w moim ukochanym miejscu. Od szpitala dzieliły mnie dosłownie 2 minuty drogi, lecz stwierdziłem że najpierw wstąpię do szpitalnego bufetu. Z kubkiem kawy na wynos finalnie udałem się w stronę zaplecza lekarskiego, w którym zazwyczaj przebywał mój znajomy lekarz. Po drodze na jednym z korytarzy, uderzyła we mnie fala ciepła. Zaczęło kręcić mi się w głowie i pojawiły się mroczki przed oczami. To świadczyło tylko o jednym - nadchodził jeden z niekontrolowanych momentów mojej anomalii. Złapałem się szybko za czoło, powoli przesuwając dłoń na wysokość oczu. Mignęły mi trzy szybkie obrazy - szpital, służby porządkowe w postaci niemieckiej policji i czarnowłosy mężczyzna. Nie byłem w stu procentach pewien, ale wyglądał mi znajomo. Opuściłem dłoń i powoli zacząłem odzyskiwać świadomość. Zaniepokojona pielęgniarka podeszła do mnie i zaczęła mówić:
- Wszystko w porządku? Dziwnie się pan zachowuje, może zaprowadzę pana do doktora? - Wpatrywałem się w nią jeszcze przez chwilę, towarzyszyło mi dziwne uczucie, jakbym nie potrafił nic powiedzieć. Zaciągnąłem się powietrzem i wyrzuciłem z siebie wszystko na jednym oddechu.
- Dziękuję, ale muszę już iść. - Ruszyłem w stronę wyjścia ze szpitala. Jeżeli to co widziałem rzeczywiście miało się zdarzyć, to warto było się pośpieszyć. Tuż przed wyjściem skręciłem w prawo, podążając w stronę bocznego wyjścia. Dla bezpieczeństwa wolałem wyjść niezauważony. Spostrzegłem że nadal w dłoniach trzymam kawę. Cud że nadal pozostawała w stanie nienaruszonym. Nie zmieniając tempa, opuściłem budynek, szybkim ruchem wyrzucając płyn. Oczywiście - było mi szkoda, lecz czułem że bardziej by mi zaszkodziła niż pomogła. Tak jak przeczuwałem - widziałem szpital, widziałem policję i widziałem, no oczywiście, Wertera. Wyglądał dość beztrosko i nic nie zapowiadało żadnej konfrontacji, więc póki co stałem przyczajony, udając że znalazłem się tu przypadkowo. Gdy dwóch policjantów stanęło przy nim, mówiąc coś po niemiecku, wyraźnie się skupiłem. Chłopak widocznie się spiął, ponieważ jeden z nich zaczął go przeszukiwać. Było słychać dosadne "was ist das?", gdy wyciągnął z kieszeni jego bluzy o wiele mniejszą niż na początku dawkę morfiny. Czarnowłosy nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w policjanta. Drugi z nich szybkim ruchem uderzył go w brzuch, na co niemota od razu się skulił. W tym samym momencie wbiegłem, łapiąc go mocno za ramię. Był oszołomiony, lecz szybko dostosował się do sytuacji, w ostatniej chwili wyrywając swoją dawkę alkaloidu. Pociągnąłem go w jedną z uliczek, szybko biegnąc. Zatrzymaliśmy się kawałek dalej, licząc na chwilę dla siebie. Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, w którym było widać nutkę poirytowania.
- Patrz, znowu przypadkiem udzielam Ci pomocy. - Rzuciłem w jego stronę, lekko ochrypłym głosem. Znowu nastąpiło do szybkiej wymiany zdań.
- Nie musiałeś.
- Musiałem.
- Nie.
-Tak.
- Dlaczego? - No właśnie, dlaczego? Na to pytanie zamilkłem, wpatrując się stronę z której przybiegliśmy. Zastanawiałem się przez chwilę czy zrzucić to na moją anomalię (co byłoby czystym kłamstwem), czy po prostu powiedzieć że zrobiłem to z mojej czysto wrodzonej troski, która nie dawałaby mi spokoju.
- Ja bym się prędzej zapytał czemu znowu na siebie trafiamy - dodatkowo w takim momencie. - Przerwałem tą chwilę ciszy, doskonale wiedząc jakie będzie następne pytanie.
- Więc wytłumacz mi, przyjacielu, czemu znowu na siebie trafiamy.. do tego w takim momencie? - Powtórzył całe moje pytanie, naciskając na słowo "przyjacielu". Cała ta sytuacja wywołała u mnie niekontrolowany uśmiech.
- Lepiej stąd chodźmy, zanim najlepsze służby porządkowe postanowią podążać za nami. - Czarnowłosy przez chwilę stał w ciszy, po czym przytaknął głową, dając mi jednocześnie znak bym szedł za nim. Prowadził mnie dłuższą chwilę przez miejsca, których kompletnie nie znałem. Skarciłem się w duchu, ponieważ w tej sytuacji nie mam ewentualnego pola do popisu i trudno mi by było wyjść z ewentualnej sytuacji zagrożenia życia. Przez większość naszej wycieczki dane mi było oglądać stare blokowiska. Nie ukrywam, powodowało to u mnie mały dreszcz, ponieważ sam mieszkałem w dość malowniczym miejscu. Jednak cały czas skupiałem się by nie pokazać tego po sobie, lecz mój przewodnik chyba wyraźnie to wyczuł.
- Co tam różowy, co się spinasz? - Na jego ustach zawitał złośliwy uśmiech, a ja natomiast odpowiedziałem poirytowanym grymasem. Zapewne wyglądałem jak naburmuszone dziecko. Nim się zorientowałem, staliśmy pod wejściem do jednego z mieszkań. Czy on naprawdę zaprowadza mnie do swojego mieszkania? Czy to jakiś sposób podstępu? W głowie mieszało mi się od pytań, lecz żadne nie ujrzało światła dziennego. Znalazłem się w ciemnym pomieszczeniu, w którym ładnie pachniało. Mimo ciemności, dało się zauważyć przejścia do innych - zapewne - pokoi.
- Jak już jesteś to postaraj się niczego nie zepsuć. - Przeszył mnie kolejny dreszcz. Nigdy nie spotkałem takiej obojętności przy jednej wypowiedzi. Nagle rozbłysło światło, co wymusiło u mnie lekkie zmrużenie oczu. Czarnowłosy zniknął za rogiem, dopowiadając - Ah i nie musisz zdejmować butów. - Dwa razy mi powtarzać nie trzeba, więc skierowałem się przed siebie. Moim oczom ukazała się duża kolekcja różnego rodzaju alkoholu, która znajdowała się za szklaną szybką. Mimo iż alkohol nie był czymś za czym się uganiałem, pozwoliłem sobie na rzucenie oczu z bliska, Powoli odsunąłem szkło i wziąłem do ręki jedną z butelek.
- Beluga. No nieźle, widzę że gustujesz w rosyjskich trunkach. - Powiedziałem cicho, nie odwracając się w stronę odbiorcy. Mimowolnie sięgnąłem po paczkę papierosów, którą trzymałem w kieszeni w spodniach, lecz szybko się powstrzymałem, przypominając sobie w jakim miejscu się znajduję. Odłożyłem alkohol na miejsce, po czym zasunąłem ponownie szybą. Westchnąłem cicho, stwierdzając że coraz częściej sięgam po wyroby tytoniowe. Gdy uderzyła mnie kolejna fala ciepła, próbowałem szybko zmienić położenie, wiedząc że nie minie chwila i już przyjdą kolejne objawy. Ledwo zniknąłem w innym pokoju, a już pojawiły się mroczki i pewna rodzaju słabość. Stanąłem przy oknie, próbując wszystko ewentualnie ukryć. Powieki mimowolnie mi opadły i tym razem pojawił się tylko jeden obraz: Werter. Co to mogło oznaczać? Widziałem go na tyle wyraźnie, że przez chwilę miałem wrażenie że wszystko dzieje się tu i teraz. Czy to oznaczało że jest zagrożeniem? A może sam jest zagrożony? A może coś jeszcze innego? Złapałem się ponownie za czoło, lecz tym razem przejeżdżając ręką po całej twarzy, kończąc na włosach. Kątem oka ujrzałem gospodarza, stającego jakieś dwa metry za mną.
- Jak długo już tu stoisz? - Spytałem nadal lekko drżącym głosem.
<Werter?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz