M

poniedziałek, 28 maja 2018

Od Queke

Leżałam na krawędzi dachu i wsłuchiwałam się w szum. Takie miejsca są dobre, dla osób, które chcą się zabić. Więc jeśli ktoś przyjdzie, łatwo da się go zepchnąć. Ze mną jest tak samo, jednak w ostatniej chwili moja anomalia mnie uratuje ich nie. Zerkałam na horyzont, tam, gdzie wschodzi i zachodzi słońce. Wtem nadciąga księżyc ze swoją świtą martwych gwiazd. Tak pięknie migocą na niebie, jednakże są już od pokoleń czy nawet stuleci martwe. Tutejsze władze tylko czekają na mutanta. Łowcy jak niektórzy, ich nazywają. Czyżbyśmy byli zwierzyna? Na to wygląda. Jednak niektórym udaje się uciec, zabić w obronie swojej oraz braci i sióstr. Wtedy nazywają cię morderca i próbują zabić. Ze mną tak właśnie jest, poszukują mnie.
Zazwyczaj w historiach tak się to zaczyna.
Hej jestem Queke i opowiem wam swoją historię.. Ha, takie początki są beznadziejne.
- Dobra, dobra daj już sobie spokój. - rzekła dziewczyna siedząca na gzymsie.
- Nie chcesz, posłuchać dalszej opowieści, zanim skoczysz? - spytałam.
Podała mi rękę, na co usiadłam i ujęłam jej dłoń, by pomóc jej się wspiąć.
Czyżby chciała, a może próbowała skoczyć? Nie chce, mi się o tym teraz myśleć. Niebawem, muszę się zbierać, aby zjawić się gdzieś.
- No to będę się zbierać. - rzekłam.
Podniosłam się i zeszłam z murku. Odsunęłam się trochę i po chwili się rozpędziłam, aby skoczyć. Drugi budynek był nieco dalej, ale udało mi się nieco także użyć mocy. Dziewczyna jakoś nie była zdziwiona. Pomachała mi, po czym nagle zniknęła. Podeszłam do drzwi, aby wejść do pomieszczenia. Po wejściu poszukałam jakiegoś wolnego miejsca i siadłam sobie.
- Zajęłaś moje miejsce, spadaj. - rzekł osobnik.

Ktoś?

sobota, 12 maja 2018

niedziela, 6 maja 2018

Od Stefki CD Bruno


Jednego byłem pewien. Blondynka nie była zwykłym cywilem. Poruszała się inaczej, zachowywała, mówiła. Łypała tym uważnym spojrzeniem, wyszukując niuansów i wyciągając kolejne to wnioski z mojej postawy, słów, odbioru jej osoby. Teraz pytanie, żołnierzyk pod przykrywką, czy pierdzielony rebeliant, który szuka guza w każdym możliwym miejscu, starając się zdobyć jakiekolwiek informacje o czymkolwiek. W sumie obie grupy były upierdliwe, uciążliwe i człowiekowi się ulewało, gdy słyszał o kolejnych akcjach dywersyjnych, czy że znowu odstrzelili nam jakiego mutanta, bo się dał wykryć idiota.
O ile łatwiej by było, gdybyśmy wszyscy po prostu usiedli przy piwie, makao, a jak wojnie, to tej karcianej i po prostu to obgadali, zamiast wyżynać się na potęgę? Odpowiedź to: W chuj.
— Śmiem nie wątpić, do jakiegokolwiek sklepu nie wejdziesz jest to samo — mruczała, na koniec nieco markotniejąc, bo powiedzmy sobie szczerze, wieczne szranki i potyczki nikogo już nie bawiły i naprawdę każdy marzył już o cudownym, szczęśliwym zakończeniu jak z bajki, które znając mojego farta, nastąpi zaraz po tym, jak mnie który żołnierz z obdarowanym pomyli albo nie przypodobam się rebelii. — Chciałabym powiedzieć, że wiele do zaoferowania mają ludzie ale takich coraz mniej. Wojna zmienia ludzi. W ogóle czasem mam wrażenie, że większość ludzi szuka jakiegokolwiek pretekstu do konfliktu — mówiła ciągle, a ja mogłem tylko się krzywić i kombinować, co powiedzieć i jak, żeby przypadkiem sobie wroga nie narobić. Jeszcze mnie sprzeda, pieprzony szmalcownik dwudziestego pierwszego wieku.
— Coś w tym jest — odparłem krótko, neutralne terytoria, dajcie mi wszyscy święty spokój.
— Tak musi być w tym — rzuciła ciężkim tonem, oglądając dokładnie roślinki i nie, proszę, nie mów więcej, nie miałem najmniejszej ochoty babrać się w coraz większych, psychologicznych zagwozdkach. — Gdyby tak nie było, historia ludzkości nie byłaby taka krwawa. I to aż dziwne, że po wielu tysięcy latach ludzie nigdy nie zorientowali się, że mieszkają wśród nich Mutanci. Musieli być naprawdę inteligentni. Co się z nimi stało w tych czasach. Może działa rozwój technologii, kij wie — gadała monotonnie, a to wzruszając ramionami, a to wąchając te pierdzielone chabazie i nie zapowiadało się na to, żeby szybko skończyła swój monolog.
— Dobre spostrzeżenie. Wybrała już pani? — Nie, żebym chciał się jej pozbyć, ale chciałem się jej pozbyć, jak źle to nie brzmi. Wrócenie do krzyżówki było dla mnie w tym momencie jak ta jedna, jedyna myśl, która byłaby w stanie utrzymać mnie przy życiu.
— Tak, jaśmin będzie idealny — odparła ku mojej radości, podając mi kwiat, a ja zawyłem z radości. W duchu, oczywiście.
— Przepraszam, pilne — mruknęła, wyciągając telefon z kieszeni i wychodząc z pomieszczenia, podczas gdy ja zająłem się cichym wzdychaniem, wypuszczeniem pary i oporządzaniem wybranego kwiatka.
Reklamówka, podstawka do roślinki, odżywka w gratisie i wyciągnięcie całego majdanu w postaci dodatkowych pierdół, które powinienem zaprezentować i sprzedać klientom. Co z tego, że nikomu te klamory w domu potrzebne nie były, nie, masz sprzedać, Mazur, bo zobaczysz pieniądze pierwszego, jak świnia niebo.
Blondynka wróciła pospiesznie do pomieszczenia, na co chrząknąłem i wysiliłem się na uśmiech.
Dasz radę, Stefa, to przecież już standardowy rytuał.
— Mógłbym również pani zaproponować specjalny nawóz w płynie do roślin doniczkowych, ozdóbki do powtykania, jak i doniczki, całkiem nowa dostawa, ceramiczne, plastikowe, szklane, różowe, niebieskie, białe, we wzorki, bez wzorków, specjalnie postarzane, w antycznym stylu, z ozdobnikami, zawijasami, malunkami, no do wyboru do koloru, hulaj dusza, piekła nie ma. Zawinąć w celofan? Wstążeczkę dorzucić? Może psikacz na utrwalenie pączków? — mamrotałem i mamrotałem, końca nie było widać, ale trzeba było wszystko dokładnie sprezentować, przedstawić i zaprezentować. — Jeśli nie, to czy to wszystko? Karta, gotówka, drukować potwierdzenie?
Odetchnąłem ciężko, gdy cała maniana została odstawiona, codzienny „różaniec” wypowiedziany, a cała szopka przedstawiona w och, jakże piękny sposób.
Co ja tu jeszcze robię.
Już w barze byłoby lepiej pracować, cholera jasna.

<Bruno?>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

sobota, 5 maja 2018

Od Usagi do Camille

Głośny dźwięk tuż obok mojego łóżka się rozległ. Zaspana zaczęłam szukać rzeczy, która wydawała z siebie ten głośny dźwięk. Sama nie wiem jak to się stało, ale głośny dźwięk zniknął. Wtuliłam się do swojej puchatej poduszki, poddając się kompletnie objęciom morfeusza. Nie chciało mi się wstawać. Było przyjemnie ciepło w dodatku poduszka sama mówiła, abym wtulała się do niej przez jakiś czas. Zasnęłam. Głośny dźwięk rozległ się ponownie po pokoju z tym, że był jeszcze głośniejszy. Zezłoszczona otworzyłam oczy i szukałam tego czegoś co wydaje taki głośny dźwięk. Po rozejrzeniu się do okoła zobaczyłam swój telefon. Był to budzik. Wzięłam do ręki telefon, a po przyjrzeniu się na godzinę, byłam zmuszona wstać. Zapewne się spóźnię, ale nie przejmowałam się tym za bardzo. Usiadłam na krawędzi swojego łóżka. Wyciągnęłam się solidnie i ostatni raz ziewając, wstałam na równe nogi. Założyłam na siebie coś, związałam włosy, nawet ich nie czesząc, wzięłam do reki kupioną wczoraj bułkę i wyszłam z mieszkania. Dotarłam jakoś do bazy, aby otrzymać rozkazy na dzisiejszy dzień. Oczywiście nim je dostałam musiałam się zmierzyć z karą jaka to mnie czekała, przez to, że się spóźniłam. Po wykładzie od głównego dowódcy dostałam za zadanie, aby poobserwować wszystko z góry i zdać raport, gdyby coś było nie tak. Przytaknęłam głową, że się zgadzam po czym wymaszerowałam z pomieszczenia.
Na sam początek potrzebowałam pilota oraz samolotu. Udałam się na lotnisko, gdzie wypytałam się o wolnych pilotów oraz samolot. Znalazł się pilot jak i też samolot. Nie miałam więc nic innego już do zrobienia, chyba. Nie zgodziłam się na ubranie jakiegoś tam kombinezonu, więc po sprzeczkach z nimi i tak tego nie zrobiłam. Podeszłam do samolotu jakim to miałam dzisiaj "zwiedzić" z lotu ptak nasze małe miasteczko.
- Teraz tylko trzeba sprawdzić to i to... - słyszałam głos dziewczyny. Po rozejrzeniu się, zauważyłam ją. Była pod kadłubem samolotu. Nachyliłam się, a ona w tym momencie wysunęła się spod niego. Nasz wzrok się spotkał. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Jej oczy były takie piękne. Zieleń oczu była taka piękna, że nie potrafiłam się przestać jej przyglądać.
- Więc to ty będziesz moim pilotem - powiedziałam trochę ciszej, zamyślonym głosem. Po chwili jednak pojawił mi się uśmiech na twarzy. - Jestem Sakura. Miło mi ciebie poznać - wyciągnęłam w jej stronę dłoń, aby pomóc jej wstać z podłoża.


<Camille?>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

Od Kordiana CD Fajki

Młody romantyk długie chwile spędził na dachu kamienicy. Wiosenny wiatr, nocne powietrze przesycone spokojem miasta i oddechem ludzkiego snu, a także wspaniały aromat kwitnącego bzu i lipy koiły rozdwojony umysł chłopca, który mimo usilnych prób nie mógł nic poukładać sobie w głowie. Wydarzenia minionych godzin nie były dla niego czymś normalnym, nawet w stanie wojny. Mimo to był świadomy, że prędzej czy później taka chwila nastąpi, że będzie musiał pokazać, kto w tej wojnie jest królem i zwycięzcą. Niestety młode, powabne na pokusy ciało wcale nie pomagało, bo oprócz radzenia sobie z problemami trzeba było za coś żyć, a ostatnio nawet młody pan do towarzystwa miewał z tym problemy.
Po drugim wypalonym papierosie powiedział sobie dość. Odłożył paczkę do kieszeni i już do niej tego wieczora nie sięgnął. Otaczający go zewsząd mrok, widok oświetlonych ulic i koncert nocnych stworzeń nie większych od chomika usypiały go. Był zmęczony. Używanie alchemii wcale nie było proste. Dla profesjonalisty nie było tak męczące, jak dla amatora, którym Olgierd był mimo swojej ogromnej wiedzy i poświęconego na naukę czasu. Odczuwał w sercu dziwną satysfakcję wraz z ukojeniem, które nadeszło po stosunkowo długim czasie. Również natłok myśli w pewnym momencie się skończył, a jego miejsce zastąpiła potrzeba odpoczynku. Ciemnowłosy ostrożnie wstał. Zachwiał się powabnie jak to miał w zwyczaju i skierował swoje kroki do drzwi, za którymi były schody prowadzące na niższe piętra i do mieszkań. Wraz z przyciśnięciem klamki brunet stał się kocią bestią. Sąsiedzi nie mogli usłyszeć ani pomruku. Kto wie gdzie czai się zdrajca... choć ta kwestia od drugiej wojny światowej się nie zmieniła - kabel zaliczał niezły łomot, żeby nie powiedzieć " śmiertelny " od ruchu oporu. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Kiedy delikatnie i bez szelestu otworzył zamek drzwi swojego domu, wpełzł do niego niczym jadowity wąż, zamknął się na cztery spusty i po ciemku przeszedł do swojego łóżka. Ściągnął z siebie ubranie, rzucił je gdzieś w kąt i z gracją drapieżnika zajął swoje legowisko. Szczelnie otulił się kołdrą, wyłączył tryb myślenia wierszem i zasnął niemal od razu. Kompletnie nie rozejrzał się po miejscu swojego pobytu. Być może to lepiej... mogłoby to zupełnie pozbawić go snu tej nocy.

Poranek zaczął się dla niego później niż zwykle. Piękna nocna pogoda zazwyczaj jest zapowiedzą słonecznego poranka. Ten dzień jednak okazał się swego rodzaju anomalią, gdyż od samego rana padał rzęsisty deszcz. Niebo zabarwione na szary, nieprzyjemny kolor bez ani jednej szparki, przez którą mogłoby przeniknąć słońce spowodowało, że chłopak obudził się później niż zazwyczaj. Na swoje szczęście tego dnia pracę miał zaplanowaną na godziny wieczorne, więc mógł pozwolić sobie na małe leniuchowanie, jednak nawet to nie poprawiło mu humoru. Czuł się niewyspany, zmęczony i w ogóle nijaki, jak to bywa podczas takiej pogody. Mimo swej romantycznej duszy, bardzo lubił słońce i ładną pogodę. Witamina D pomagała mu w walce z depresją i obniżeniem nastroju. Wstał z łóżka bardzo niechętnie. Chwiał się dziwnie, jakby miał zaraz zasłabnąć albo zwymiotować. Narzucił na siebie ciepły szlafrok i poczłapał w stronę maleńkiej kuchni, gdzie w czajniku nastawił wodę na herbatę. Ziołową. Tylko taką pił, a nie to czarne gówno nazywane potocznie herbatą, choć i o taką było ciężko. Dla chłopaka jednak nie było rzeczy niemożliwych. Z nostalgią patrzył za okno, gdy woda zaczynała powoli swój proces wrzenia. Wszędzie mokro i wilgotno. Wszyscy ludzie w pośpiechu uciekają przed wodą, jakby miała ich zaraz rozpuścić. Niektórzy wydają się być bardziej wściekli niż zwykle. Kolejka po chleb pozostała jednak taka sama. I ten zapach powietrza podczas deszczu. To chłopcu się podobało, dlatego otworzył okno by zaczerpnąć choć trochę tego magicznego aromatu świeżości. Świeżości powietrza. Woda się zagotowała. Olgierd przygotował na stole miód i cytryne. Były to towary dosyć luksusowe, szczególnie miód toteż nie wyjadał ich tak bez powodu. Na brzydką pogodę lubiał się wzmocnić witaminami, gdyż leki były jeszcze cięższe do zdobycia niż słoik miodu i jedna mała cytrynka. Żółty owoc obrał dosyć mozolnie czekając, aż woda nieco ostygnie, by móc nią zalać ziółka i nie odebrać im ich zdrowotnych właściwości. Kiedy dopełnił całego rytuału, zalał kubek i przykrył go talerzykiem. Czekał. Czekał przy stole patrząc tępo w okno. Jego tępota była wielka do tego stopnia, że nie zdołał zauważyć wiszącej na lodówce kartki, którą przy normalnym funkcjonowaniu spostrzegłby wraz z podniesieniem się z łóżka. Myślał nad swoimi wadami; nad tym, co chciałby zmienić, a także wymyślał scenariusze, które nigdy nie musiały się spełnić. I tak do wniosków doszedł takich samych jak zawsze - że jest zdecydowanie ZA słaby, ZA głupi, ZA leniwy, ZA tchórzliwy, ZA brzydki, ZA gruby, ZA, ZA, ZA! Te dwie litery w połączeniu z masą negatywów, którymi idnetyfikował się brunet była cała lista. Ponad połowa z nich nigdy nie miała prawa być zgodną z prawdą. Kto słaby fizycznie mógłby nieść dwoje sierot uciekających przed milicją? Kto słaby psychicznie byłby w stanie żyć w centrum wojny? Kto głupi byłby w stanie pochłaniać książki jak landrynki? Kto leniwy byłby w stanie wstawać zimą o szóstej rano, żeby zrobić bogaty zapas chleba? Kto tchórzliwy odważyłby się, by zadbać również o bezpieczeństwo innych ludzi? Kto brzydki miałby jakichkolwiek klientów w jego branży? Nie wspominając już o otyłości, ale tych faktów nie dało się tak prosto wytłumaczyć młodzieńcowi. Być może romantycy w swej naturze mają również słabe poczucie własnej wartości...
Minęło koło 10 minut, kiedy chłopak pokwapił się na dokończenie herbatkowej rutyny. Kiedy już kubek z gorącym napojem znalazł się na stole chłopak zauważył, że brakuje na tym stole czegoś - śniadania. I dopiero wtedy na jego drodze pojawiła się lodówka. I dopiero wtedy zauważył wiszącą dumnie kartkę wielkości A4 przymocowaną magnesem z danonków do elektrycznej zimnicy zapoisaną zupełnie nie podobnym do jego pismem. Kiedy ten fakt do niego dotarł, z przestrachu odskoczył od lodówki, jakby miała go zaraz zaatakować. Mieszkał sam. Mieszkanie zawsze dobrze zamykał łącznie z oknami, a nagle zauważa list skierowany do niego. Ktoś był w jego mieszkaniu. I to nie było nic z czym Olgierd mógł czuć się dobrze. Być może ta osoba ma klucz do jego mieszkania, być może udało jej się założyć podsłuch, być może go obserwuje. I to nie było śmieszne. To było przerażająca, bo przecież jeszcze poprzedniego dnia pomagał grupie ludzi w ucieczce z łapanki. Cholera wie, czy ktoś go nie podkablował. Podał opis wyglądu i to wystarczyło, by go odnaleźć, pojmać, wywieźć i w najlepszym wypadku oddać do więzienia dla wieźniów politycznych. Nie miał jednak innego wyboru jak ów wypracowanie przeczytać. Wziął więc w swoje drżace dłonie ten świstek, usiadł przy stole i zaczął czytać jego treść.
Olgierdzie
Pozwolę sobie pominąć zbędny wstęp opisujący orgaqanizację Ruchu Oporu w Warszawię, bo myślę, że jesteś na tyle inteligentny, oczytany i znający obecną sytuacją świata, że nie muszę tłumaczyć jak małemu dziecku co to jest. Nie będę też ukrywać, że wiemy o Tobie bardzo dużo. Spokojnie, nie zagłębialiśmy się w kolor Twoich majtek ani w imiona pluszaków, z którymi raczysz spędzać noce. Wiemy tylko to, co jest niezbędne do tego, aby uświadomić Ci i przekonać Cię do dołączenia do nas. Jesteś Obdarzony i sam dobrze o tym wiesz. Powinieneś walczyć po stronie swoich. Marnujesz swoje umiejętności zabawiając dzieci w parku i dorabiając sobie jako " złota rączka " . Wszystko naprawiasz mocą, która nie figuruje jako anomalia, a jednak jest niezwykle imponująca i przydatna. Twoja moc i umiejętności są w stanie zmienić losy wojny, a nawet ją zakończyć. Oczywiście nie sam, bo są inni niezwykle hojnie Obdarzeni, jednak z Tobą przy Nas nasze szanse rosną o wiele więcej procent niż ze zwykłą osobą z Anomalią.
Nie myśl sobie jednak, że jesteś idealny. Widać, że stać Cię na o wiele więcej, ale z Twoim położeniem rozwój nie ma sensu, bo żyjesz w zwykłym społeczeństwie. Nie musisz się już ze wszystkim ukrywać. Widać, że zależy Ci na zakończeniu wojny, na końcu cierpienia ludzi, z którymi żyjesz i dla których pracujesz. Wiemy, że już chciałeś wstąpić do Ruchu, ale się rozmyśliłeś z nieznanych nam przyczyn. Tym razem masz nawet notę o nas. Zapraszamy Cię do siebie. U nas masz możliwość walki o dobro ludzi, a przy tym nie musisz rezygnować z obecnej formy pomocy, jaką wykonujesz dla mieszkańców naszego miasta. Pomożemy zapewnić Ci byt i rozwój swoich umiejętności. Zapewne będziesz chciał poznać szczegóły, o których nie ma sensu się tu rozpisywać.Możemy się spotkać jutro w pubie przy ul. Wawrzyńca 37 o godzinie 16:00.
Oddział Rekrutacyjny
Fajka
P.S - Nie, nie masz żadnej gwarancji, że to nie podstęp, ale i tak z ciekawości przyjdziesz, bo mały oddział nie jest w stanie Cię nawet drasnąć.
Olgierdowi kamień spadł z serca... po części. Miał do wyboru dwie opcje - dobrą i złą. Dobra była taka, że to rzeczywiście mógł być Ruch Oporu, bo przecież nie rozwieszają po mieście ogłoszeń o chęci przyjęcia nowych Obdarzonych, lecz zła była taka, że w istocie mógł być to podstęp. Czy chciał dołączyć do Ruchu? Oczywiście! Od dawna, ale... nigdy nie znalazł na tyle odwagi, aby zacząć ich poszukiwać. Być może to oni znaleźli go pierwszego...
Brunet odłożył kartkę na stół i upił pierwszy łyk herbaty.
- Spokojnie - powiedział do siebie - Trzeba myśleć racjonalnie - i miał już pewien plan. Chłopak był człowiekiem, który lubił dmuchać na zimne w każdej sytuacji, czyli musiał mieć co najmniej dwa plany awaryjne, żeby podjąć się jakiegoś bardziej skomplikowanego zadania. Wolał przyjąć gorszy scenariusz. Płacz, strach i zgrzytanie zębów nie były mu w stanie pomóc, więc uspokoił swoje emocje i chęć poddania się. Tego wieczoru miał jeszcze czas, aby znaleźć dla siebie nowe lokum na najbliższy czas. Być może wojsko właśnie teraz go obserwuje przy pomocy zainstalowanych kamer. Nie było więc mowy o tym, żeby tylko zmienić mieszkanie, należało się na jakiś czas skryć pod ziemią jak szczur. I to Olgierd postanowił - spakować swoje rzeczy i wszystkie wynieść do piwnicy, gdzie udałoby mu się zrobić podziemny tunel, w którym w razie niebezpieczeństwa mógłby się ukryć. Nie miał poczucia obserwowania, ale przeczucia ludzkie często mylą ich właścicieli, więc alchemik bez pośpiechu zabrał się za pakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Wizja opuszczania swojej kamieniczki nie była niczym miłym, lecz ponad wszystko brunet cenił swoje życie. Wieczorem wraz z wyjściem do pracy chłopak miał tej nocy nie wrócić do swojego domu.
Do wieczora zajmował się papierkową robotą, by w razie kłopotów mieć w miarę pozamykane sprawy. Rozliczył wszystkie pieniądze i na jaki nocleg go stać. Nie bał się aż tak bardzo jak na początku. Zaufał swoim umiejętnościom i mocy, która była w stanie powalić całą armię w konwulsjach z powodud bólu uszu, jednak dobra organizacja, której nie brakowało armii mogła skutecznie się go pozbyć na przykład poprzez snajperów. Kiedy zbliżała się już 18:00 chłopak zaczął zbierać się do pracy. Ubrał się w większym pośpiechu niż zwykle, bo nie oszukujmy się, chciał jak najszybciej opuścić mieszkanie i znaleźć się gdzieś, gdzie ma większe pole do popisu. Zabrał walizkę i wyszedł zamykajac drzwi, choć przypomniał sobie, że to i tak nie uchroni jego małego królestwa od najazdu wrogich wojsk. Było to jednak mało istotne, ponieważ zabrał wszystko, co miało znaczenie. Tego wieczoru miał spędzić wieczór ze swoją klientką Sashą - z pochodzenia Rosjanką ukaraną za współpracę z wojskiem poprzez obcięcie włosów i oblanie twarzy kwasem. Nieprzyjemny widok i to była jedna z niewielu rzeczy jakie nie podobały się Olgierdowi w działaniu Ruchu Oporu. Był w stanie zaakceptować obcięcie włosów, bo wstyd i poczucie winy są, a włosy z czasem odrosną, jednak twarz po kwasie nigdy się nie zregeneruje. Tym bardziej, że Rosjanka dużo przez ten kwas straciła, bo była piękną kobietą, co było widać po tej połowie twarzy, która nie została zniszczona. Olgierd jednak znał ją już bardzo dobrze i jej charakter, więc nie zwracał już uwagi na wygląd. Żałował tylko, że żaden mężczyzna nie chce dać kobiecie szansy, bo mógłby zupełnie przypadkiem zdobyć tylko dla siebie ogromny skarb. Oczywiście kobieta widząc walizkę od razu zapytała o powód, jednak Olgierd jak to on nie pisnął ani słówka o swoim problemie. Wszystko zamiótł pod wymówkę zalania mieszkania i niechybnego remontu. Noc u kobiety odpadała, bo wiadomo, że mogłoby się to źle skończyć, lepiej nie kusić chętnej kobiety. Po czterech godzinach dosyć męczącej pracy chłopak postanowił spędzić noc w hotelu niedaleko. Nawet się nie rozpakowywał tylko od razu położył spać. Miała to być jedna z tych nocy, w których kilkakrotne pobudki z powodu obaw i koszmarów były czymś zwykłym.

< Fajka? >

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]