M

czwartek, 29 marca 2018

Stefka

Autor
I M I Ę: Stefka. Nie, nie Stefan. Stefka.
N A Z W I S K O: Mazur
R A S A: Człowiek
N A R O D O W O Ś Ć: Polska
W I E K: Trzydzieści siedem lat
P Ł E Ć: Mężczyzna
P R O F E S J A: Sprzedawca w twojej ulubionej kwiaciarni na rogu ulicy.
U M I E J Ę T N O Ś C I: Pan potrafię zrobić dosłownie wszystko, ale na co się przemęczać, skoro mogę komuś za to zapłacić? [Nie może, stan jego portfela woła o pomstę o nieba] W ciągu całego swojego, już dość długiego życia, nauczył się wszystkiego, co potrzeba byle przeżyć w tych dość nieciekawych warunkach. Kucharzenie na poziomie „Spokojnie, nie zatruję się. Chyba”, jako takie majsterkowanie, byle umieć się wyratować w razie „w” i spryt, który objawia się w dość niekonwencjonalny sposób. Granie językiem? Zabawa w konspiracje? Lepiej siedzieć cicho, nie wyrywać się, a jak już, to gadać takie pierdoły, byle wzięto cię za idiotę i uznano, że w sumie to nie sprawiasz jakiegokolwiek zagrożenia. No bo po co się angażować w tę całą szopkę? Towarzystwo kwiatów, na które swoją drogą ma alergię, ale za to o losie, jakie bukiety on z nich tworzy, to wam się w najskrytszych snach nie marzyło, jest czymś o wiele przyjemniejszym, niż siedzenie w podziemiach, czy latanie z bronią od budynku do budynku, mając nadzieję, że się jakaś anomalia przytrafi. Zdecydowanie.
C H A R A K T E R: Gdyby jego życie było tak poukładane, jak te wszystkie roślinki na półkach w jego kwiaciarni, byłby zdecydowanie najszczęśliwszym i najspokojniejszym mężczyzną stąpającym po tym globie, który nie ma absolutnie żadnych zmartwień. Tymczasem bliżej mu z tym wszystkim do jego małej klitki, w której gnieździ się od dobrych siedmiu lat swojego żywota i marnuje się w najlepsze, zastanawiając się, co tym razem odwalić, żeby mieć jak spłacić rachunki. Studenckie życie nie jest mu groźne, edukację zakończył kilkanaście lat temu, jednak pożywianie się orzechowymi mieszankami dla biednych, wygłodzonych żywych trupów, czy najtańszymi istniejącymi fast foodami w okolicy to jego chleb powszedni. Bo w końcu jak nie Stefka wyżyje za te nędzne dwa tysiące, to kto? Mistrz zarządzania budżetem poskąpi na wszystkim, nie licząc swoich ukochanych, jedynych w swoim rodzaju, fajek, których oddać nie będzie w stanie i choćby miał ostatnie grosze, to przeznaczy je na skondensowaną trutkę, aniżeli na ciepły, sycący posiłek. W końcu trzeba mieć jakieś priorytety, czyż nie?
Metr i osiemdziesiąt jeden centymetrów czystej rozpaczy i istnego zrezygnowania, brak chęci do czegokolwiek jest bezkompromisowo przypisane właśnie do jego osoby, a zmiana swojego nastawienia do życia, czy jego jakości, mija się z nim o jakieś trzysta kilometrów i nie zapowiada się na to, by w najbliższym czasie to wszystko zamierzało zmienić tor i kierunek, w jakim zmierza. W końcu smutna, codzienna, najzwyczajniejsza w świecie rutyna jest bardzo wygodna, dynamika i agresja otaczającego go świata drażni jak największa cho.lera, bodzie w boczki, kole w oczy, zupełnie jak prawda, którą swoją drogą szanuje i stawia dość wysoko w swojej hierarchii wartości. Szczerość w końcu jest rzeczą zdecydowanie potrzebną, chociaż często wywiera odczucia negatywne, przynajmniej mniejsze, niż długo skrywane kłamstwo, które koniec końców wychodzi na wierzch, jak zawsze, zresztą.
Zawsze odpłaci się pięknym za nadobne, zaleca się więc, aby w towarzystwie tego osobnika ważyć słowa, dobierać zachowania i filtrować to, co ma się zamiar poczynić, bo każdy nawet najmniejszy ruch potrafi obrócić przeciwko tobie, a wtedy już tak radośnie tańczyć nie będziesz, prędzej, jak ten skurczysyn ci zagra. Bo lubi mieć ludzi w garści, a czyni to dość łatwo, zważając na fakt, że jest z niego kawał niezłego drania, a do tego piekielnie inteligentnego. Wie wszystko, co, kto, gdzie, jak, jaka akcja, z kim, o kim, na kim, gdzie, w czym. Wielki brat, widzę wszystko, słyszę wszystko, czuję wszystko, a w kościach strzyka mi ostatnio dość często, więc uważaj na następnych zleceniach. Za jedyne kilkanaście miedziaków dowiesz się dosłownie wszystkiego o swojej byłej, usłyszysz, że Vinzenz uwielbia paradować w swoich niesławnych Kubotach, a Izabella za ulubioną książkę obrała sobie Zmierzch. Kopalnia skarbów, ciekawostek ze świata i wspaniałych nowinek.
Zdradliwa, ruda szuja, mimo tego, jak pożądanym celem może się stać i jak łatwo przychodzi mu zagarnianie sobie na głowę wrogów, ta mała gnida wręcz uwielbia pogarszać swoją sytuację i sprzedawać dosłownie wszystkich za słabe, bardzo słabe pieniądze, wręcz połamane grosze. Bo łapie się zarobku jak tonący brzytwy. Podkulanie ogona i ucieczka to chyba jedyna rzecz, którą potrafi robić poza wydawaniem kolegów w ręce potencjalnych oponentów. Lista wrogów ciągnie się za nim gorzej, jak za mundurem panny sznurem, przez prawie całe życie na jego szyi spoczywa czyiś sztylet, a on tylko umywa łapki, bo jest przecież tym miłym panem z kwiaciarni na rogu uliczki i niech ktoś temu zaprzeczy, a jakimś dziwnym trafem znajdzie się na czarnych zwojach okupantów.
A P A R Y C J A: Młodym bogiem to on już zdecydowanie nie jest, stan jego brody jest tylko ociupinkę lepszy od psychicznego, a całość skropiona rudą otoczką w ogóle nie zachwyca.
Jeśli chcecie znaleźć najzwyczajniejszego w świecie obatela, który w sumie wszystko ma już głęboko w poważaniu od dobrych dwudziestu lat, to trafiliście pod właściwy adres. Chciałoby się powiedzieć, że ten nieciekawy, ba, nudny i ciągnący się jak flaki z olejem charakter, da się nadrobić wyglądem, buźką seksownego pana generała, za którym pół służby się odwraca i nie dowierza, że można być aż tak niesamowitym. Masz ci los, ten wyjątek nie dostał żadnej z dwóch ewentualności, a jedyne co może się za nim oglądnąć, to muchołówki zwabione zapachem stęchlizny, bo mężczyzna umarł mentalnie już jakiś czas temu.
Rude włosiska, dawniej z uporem maniaka farbowane, bo Stefka jakoś nie miał ochoty dopuścić do siebie ewentualności, że może być tym zawsze wyśmiewanym kolegą z klasy, tym „Rudym”, który się żeni, któremu nic nie wychodzi, a dziewczyny wymijają go szerokim łukiem, no co to, to nie. Teraz są już nieco przyprószone „cmentarnym blondem”, jak to mężczyzna określa, za co znowu ma dość spore wyrzuty sumienia do wszechświata, bo siwieć w tym wieku, to jakaś zakrawa na kpinę.
Kurze łapki przy oczach, powoli malująca się na czole zmarcha i te podkrążone oczęta dodatkowo tylko postarzają Mazura, co ponownie nie jest przyjmowane ze zbytnim zachwytem, bo mógłby być przecież jeszcze tak długo piękny i młody, a tymczasem życie zaczyna mu przypominać, że jednak nie ma już siedemnastu lat, nowego samochodu i świata, który stoi przed nim otworem. Zamiast tego swoją małą klitkę w zapuszczonym bloku, małą kwiaciarenkę i wieczne przemieszczanie się pomiędzy tymi dwoma klaustrofobicznymi pomieszczeniami, modląc się tylko o to, żeby jakoś zawiązać koniec z końcem i byle starczyło do pierwszego.
Galaktyka piegów na złocistych policzkach, dawniej wiecznie podbijana przez szeroki uśmiech, teraz, po latach wyblaknięta i jakaś taka smętna, jednakże wciąż dodająca mężczyźnie uroku i jakiegoś takiego tchnięcia energii, bo te znamiona jednak sprawiają, że się człowieka jakoś pozytywniej odbiera.
No i te brązowo-złote oczyska, które uważnie łypią na każdego przechodnia, szerokim łukiem omijają wojsko, a najczęściej znudzone wpatrują się w krzyżówkę i tlą się, co prawda ździebko przygaszonym, ale jednak blaskiem, szczególnie gdy uda mu się przypomnieć to dziwne, stare słówko, którego już raczej nikt nie używa [w rzeczywistości podbiera je z podpowiedzi na boku strony].
Ogólnie jakiś taki z niego przeciętny „emeryt”, którego jednak omijasz na ulicy bez oglądnięcia się za pokrzywioną sylwetką.
Nawet blizna przeciągająca się przez pół twarzy, powiązana z dość kolorową młodością mężczyzny nie jest na tyle ciekawa, byś zwrócił na niego uwagę.
P A R T N E R:
 Czysto
H I S T O R I A: Podczas narodzin niektórych ludzi dzieją się dziwne rzeczy jak na przykład zlecenie się kruków z całej okolicy, mrygające światła, jakby dopiero co wytrzaśnięte z oklepanej sceny w pierwszym lepszym horrorze, czy morderstwo w okolicy. Wszystko oczywiście osnute wielką tajemnicą, krztyną niepokoju i malutką dawką adrenaliny, bo przecież to dziecko będzie niesamowite! No cóż, tutaj jedną rzeczą, jaka miała okazję się zdarzyć, było ukochane, stare psińsko, które postanowiło zlać się na ulubioną kanapę ciotki Klementyny. Wrzask, apokalipsa, rzucenie wszystkiego gdzie bądź i modlenie się o to, żeby rudzielec poradził sobie jakoś w życiu.
Przepowiednia kundla, jak się okazało, była dość mylna, no, chyba że uznamy, że zrobił pod siebie ze strachu przed niezwykle ogarniętym dzieciakiem, który miał wstąpić niedługo przez próg ich domu rodzinnego. Zapędy do manipulacji innymi wyczuwalne były już od pieluch, a sam Stefka odkąd zaczął mówić, począł bredzić coś o wojsku, co cała familia nawet zaaprobowała. Jednakże błędy młodości, lenistwo i jedno obsunięcie się gleby spod stóp sprawiło, że mężczyźnie zostało jedynie podkulić pod siebie ogon i koniec końców trafić pod strzechy jednej z twoich ulubionych kwiaciarni, do której uczęszczasz głównie po kupienie kwiatków z jakiejś okazji, bo obdarowywanie ludzi tak od serca już dawno zginęło i schowano je między książki o savoir-vivre. Weź te kwiaty tak o po prostu, dla żony, babci, dziecka, cokolwiek. Kup pan te kwiaty. Weź ten bukiet, błagam.
Może i w sumie lepiej, wizja ganiania za anomaliami teraz jakoś średnio mu się widzi.
C I E K A W O S T K I: Najzwyklejszy w świecie rozwodnik, któremu się w życiu nie powiodło. W przeciwieństwie do byłej partnerki, która oczywiście musiała znaleźć się w wojsku i musiała zagarnąć sobie bogu ducha winnego Stefkę i musiała grozić mu sprzedaniem go okupantom jako członka konspiracji. Ogólnie rzecz biorąc, to nawet jakby nie chciał, to znajduje się w ciemnej rzyci i nie zapowiada się na to, żeby szybko się z niej wykaraskał.
L O G I N: Qjonka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz