M

poniedziałek, 19 marca 2018

Od Grisha do Wertera

Dzień się zaczął. Lecz co za różnica, jak dla mnie nocy nie było? Przynajmniej dziś. Gdyby ktoś zadał mi pytanie, który to już raz, chyba nie byłbym w stanie odpowiedzieć. Ostatnio dzień w dzień zawalam nockę, byleby jak najszybciej doprowadzić moje badania do końca. Szczerze mówiąc, sam jestem zafascynowany swoim stanem. Może to i po części zasługa dużej ilości kawy, ale nie zmienia to faktu, że zadziwiające jest to, ile człowiek może wytrzymać bez snu. Tym bardziej ja - osoba, która chodziła spać wcześnie. To że robiłem tak tylko po to żeby wstać bardzo wcześnie, to już inna sprawa.

Dzisiaj wyjątkowo wróciłem do domu. Tak to dzień w dzień, od dwóch tygodni, jako jedyna osoba, spędzałem noc w laboratorium. Musiałem przerwać to laboratoryjne zawirowanie, ze względu na matkę. Może i została kaleką, ale na pewno nie pozbawiło ją to emocji. Wróciłem po prostu się nią zaopiekować, mimo iż wiedziałem że czekają nas długie godziny milczenia. Westchnąłem cicho na tą myśl. Mój telefon zabrzęczał cicho, wskazując godzinę 4:40. Wstałem powoli od biurka i podreptałem w stronę łazienki. Ogarnąłem się szybko, po to by na końcu i tak wszystko zepsuć. Cały ład jaki powstał na mojej głowie, szybko zniknął, albowiem przeczesałem całe włosy ręką. Wychyliłem głowę poza łazienkę. Uspokoiłem się na widok śpiącej matki. Wziąłem wcześniej przygotowany termos z kawą i schowałem szybkim ruchem do torby. Oprócz napoju, znajdywały się tam również wszystkie moje notatki. Założyłem wcześniej przygotowaną, czarną koszulę, którą przykryłem długim płaszczem. Ktoś mógłby zapytać - czy na obecne temperatury, nie jest mi w tym za zimno. Mówiąc wprost - to było chyba moim najmniejszym zmartwieniem, ponieważ ostatnio dość bardzo emanowałem ciepłem. Pochwyciłem torbę, po czym wyszedłem cicho z domu. Mieszkałem dość daleko od mojego miejsca pracy, więc średnio dojazd do pracy zajmował mi pół godziny. Jednak nie uważam tego za dużą wadę. Wręcz przeciwnie - Kabaty to bardzo ładna dzielnica. Jest cicho, spokojnie i powietrze zdaje się jakieś czystsze. Może to zasługa lasu umieszczonego tuż obok, a może minimalnie mniejszym ruchem, lecz to chyba nie ma dużego znaczenia. Umiarkowanym krokiem ruszyłem w stronę metra, za którym sam osobiście nie przepadam. Może i jest szybkim rozwiązaniem, lecz codzienny ścisk i hałas jakoś mnie nie przekonywał. Ponownie zerknąłem na zegarek - tym razem na ten, umieszczony na moim nadgarstku.Wskazywał 5:12. Podniosłem wzrok na ekran pokazujący kurs metra. Nim się zorientowałem, pociąg przyjechał. Zajmując puste miejsce, zacząłem kalkulować o której godzinie mógłbym dotrzeć do pracy. No tak - metro - 18 minut, dotarcie na miejsce 9 minut, przebranie się i otwarcie laboratorium - 12 minut. Razem dałoby mi to.. 5:51! Od razu po otrzymaniu wyniku, uśmiechnąłem się triumfalnie. Niby małe rzeczy, a tak cieszą. Przeczekałem posłusznie całe 18 minut, przeglądając przy okazji notatki. Wychodząc, zauważyłem w nich pewien błąd. Pewien BARDZO POWAŻNY błąd. Od razu potrząsnąłem głową z niedowierzaniem. Czym prędzej popędziłem do laboratorium. Wpadłem zmęczony do budynku UW. Ku mojemu niezadowoleniu, tego dnia stanowisko ochrony obejmował niemiecki wartownik. Mężczyzna trochę starszy ode mnie, zawsze bacznie mnie obserwował. Jakby się domyślał kim jestem. Szybko rzuciłem do recepcjonistki "Grish", a ta równie pośpiesznie wydała mi klucze do laboratorium. Niechlujnym ruchem ściągnąłem mój fartuch i otworzyłem drzwi jednocześnie go zakładając. Zapaliłem wszystkie światła klikając po kolei przyciski, po czym nie czekając aż wszystkie zaczną działać, udałem się do mojej pracowni. Złapałem za ołówek i zacząłem skrobać coś na skrawku papieru. Przyczepiłem go do tablicy korkowej i porównałem z wcześniejszymi obliczeniami. Gdybym miał możliwość, wyszedłbym teraz z ciała i zdzielił siebie samego w twarz. Brawo Iwan, zdałeś wszystkie testy z wynikiem bardzo dobrym, a nie umiesz wykonać prostego działania. Wziąłem ostrożnie dwie probówki i uzupełniłem je odpowiednimi składnikami. Ręce trzęsły mi się przeokropnie, od ilości spożytej kofeiny. Wlałem do obu probówek inny kwas, dzięki czemu otrzymałem niezbędne mi sole. Potem tak jak Bozia uczyła (..nauczycielka chemii naprawdę była tak nazywana), zmieszałem obie substancje, co miało dać mi upragniony efekt. Odstawiłem powstałe mi coś w probówce obok. Tak - to był jeden z momentów, w których po prostu musiałem zapalić. Wyciągnąłem zapalniczkę i szybko go odpaliłem. Jednocześnie wyciągnąłem z jednej z ogromnych lodówek kawałek świńskiej skóry, która służyła mi do celów doświadczalnych. Zrobiłem na niej małe nacięcie, po czym nie bawiąc się w pipety czy inne niepotrzebne w tym momencie rzeczy, po prostu wylałem na nią małą ilość powstałej mi substancji. Ku mojemu zadowoleniu rana powoli się zasklepiła, tworząc małego strupa. Opadłem na krzesło, przymykając lekko oczy. Poczułem jakby spadł mi kamień z serca. Nie sądziłem że będę się głowił nad jedną rzeczą tylko dlatego, że nie potrafiłem porządnie odjąć. Z chwilowej euforii wyrwały mnie spokojne kroki. Otworzyłem jedno oko i zerknąłem w stronę, skąd dobywał się ich odgłos. Zobaczyłem średniego wzrostu, nieznajomego mi osobnika. Jak gdyby nic otworzył drzwi, przez co byłem zmuszony wymienić z nim parę zdań.
- Jest Igor? - Spytał jak gdyby nic.
- Nie ma nikogo. - Rzuciłem, jakby od niechcenia, pozbywając się nadmiaru popiołu z papierosa. Chłopak zawiercił się w miejscu i niecierpliwie dodał.
- Jesteś ty.
- Nie.
- Tak.
- Nawet jeśli to co? - Odpowiedziałem już o wiele ciszej, posyłając mu pytające spojrzenie. Ten nic nie mówiąc, podszedł do mnie, kulturalnie i zgrabnie pozbył się papierosa z mojej dłoni, przypadkowo umieszczając go w jednej z pełnych probówek. Szybko odskoczył, widząc reakcję chemiczną, która nagle zaszła. Szybkim ruchem przykryłem ją wysokim, metalowym kubkiem, dało się słyszeć stłumiony wybuch, a ja tylko cicho westchnąłem na myśl, co zobaczę bo zdjęciu kubka.
- Zepsułeś mi probówkę. - Stwierdziłem z nutą oskarżenia w głosie. Sprawca wzruszył ramionami, i miał wyjść jak gdyby nic, lecz musiałem pomścić moje dziecko, odwróciłem go sprawnie, po czym porządnie przywaliłem w twarz.
- Teraz możesz wzruszyć ramionami ponownie i wyjść. - Obrażony zbierałem się do sprzątania po tym co narobił. Czarnowłosy zachwiał się miejscu, prawie tracąc równowagę. Momentalnie złapał się za nos, który najwidoczniej najbardziej ucierpiał. Jego twarz wykrzywiła się w nieszczęśliwym grymasie, gdy strużka krwi spłynęła mu najpierw po ustach, kończąc na brodzie. Do tej pory nadal milczał, co szczerze bardziej mnie denerwowało, niż gdyby zaczął mi nawijać o tym jak bardzo mnie nienawidzi.
- Przyszedłem tu po parę leków, a nie po lanie. - Odezwał się wreszcie, ocierając rozmazaną krew, podaną przeze mnie chusteczką.
- Ja przyszedłem do pracy by pracować, a nie by sprzątać po czyimś bałaganie. - Odpowiedziałem mu równie beztrosko. Ten nic nie odpowiedział, tylko stał z opuszczoną głową. Przerwałem na chwilę moją pracę, chcąc mu się przyjrzeć. Mimo to, póki jego głowa pozostawała w stanie lekko opuszczonym, nie miałem zbytnich szans na lepsze zbadanie go. Odwróciłem się, by wyrzucić wszystko do specjalnego kosza, po czym wziąłem do ręki nowo odkrytą substancję i nasączyłem nią lekko wacik. Podszedłem do czarnowłosego i łapiąc go za podbródek, lekko uniosłem jego głowę. Pierwszą rzeczą, która spowodowała u mnie lekki dyskomfort, były jego oczy - wpatrujące się wprost we mnie. Przyłożyłem mu lekko wacik do wciąż krwawiącego nosa. Miałem nadzieję że owa substancja nie zabije go na miejscu i ku mojemu zdziwieniu tak było.. Ale to nie tak że chciałem go wyeliminować! Dodatkowo osobnik nie wydał nawet żadnego dźwięku. Po prostu stał tak i wpatrywał się pustym, nic nie znaczącym wzrokiem.
- Przytrzymaj tu. - Zostawiłem mu wacik w miejscu, w którym miał trzymać, po czym puściłem go, od razu jak pojął co ma robić. Podstawiłem mu krzesło i dosłownie posadziłem go na nim.
- Werter jestem, to mogę te leki? - Spytał głosem tak samo obojętnym jak jego wzrok. Pokręciłem głową i spytałem wprost.
- Czego potrzebujesz?

<Werter?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz