M

piątek, 30 marca 2018

Od Bruno CD Stefki

Siedziałam na biurku z nogami opierającymi się o krzesło. Znajdowałam się w bazie konspiracji, gdzie czasami mój entuzjazm był aż nadto dla nich irytujący. Ba, w dużej mierze chcieliby żebym tutaj nie wpadała, bo zwyczajnie zachowuje się jak dziecko. Jak i tym razem.
Duża mapa Warszawy wisiała naprzeciwko mnie na szerokości całej, szarej ścianie. Powbijane miałam tam lotki, i noże, będące bardzo dobrze widoczne z mojej odległości. W niektórych miejscach był postawiony znak zapytania, a w innych czerwony krzyżyk. Mapa również posiadała pełno powbijanych oczojebnych pinezek, dzięki którym szybko orientuje się co gdzie i jak. Znając w głowie legendę, co które znaczy doskonale się w niej odnajdywałam. Rola generała opierała się na kierowaniu całą jednostką i wydawaniu rozkazów. Muszę być cholernie ostrożna, ponieważ każda decyzja miała ogromny wpływ na życie moich towarzyszy. Ludzie z pewnością są w fazie testów albo już odnaleźli sposób na znaczne obniżenie działania naszych mocy. Mnie osobiście napawa to pewnym rodzaju ekscytacją, ale z drugiej strony odczuwam strach o niektórych  mutantach, którzy bez swojej anomalii zwyczajnie nie są już tak skuteczni w walce. Dlatego trzeba działać skutecznie i szybko. Najważniejszy element: zaskoczenie.

Jestem chwilowo jedynym generałem, który nie musiał przechodzić szkolenia samoobrony. Całe swoje pieprzone życie poświęciłam na naukę walki. I w porównaniu z tamtymi szkoleniami, jeśli nie są szybko uczącymi się osobami, to tylko będą znać podstawę jak: rozłożenie i złożenie broni, jak się nią posługiwać i jak w teorii się skradać, być cicho. Ewentualnie parę prostych ruchów z samoobrony. To nie wystarczy na kogoś zaawansowanego, ale wystarczające zaskoczenie, bo cokolwiek umiemy. Stąd też chwilowo muszę poczekać z jakimikolwiek działaniami. Czekać na lepsze przeszkolenie.
Nadymałam policzki, gwałtownie odchyliłam głowę do tyłu wypuszczając powietrze i stękając z wyraźnym rozdrażnieniem. Nie było nic gorszego niż niemożność działania. Podrapałam się po karku zeskakując z biurka. Usłyszałam charakterystyczne pukanie. Uśmiechnęłam się promiennie.
-Danielu mój ty łosiu no wchodź! Nigdy mi nie przeszkadzasz - uprzedziłam jego nie wypowiedziane pytanie.
-Nie nazywaj mnie łosiem - przymrużył oczy.  Zasalutował błyskawicznie.
-Masz cudowne imię - zaśmiałam się również salutując. - Co cię do mnie przyprowadza?
-Nowi rekruci - te dwa słowa wystarczyły by skupić w zupełności moją uwagę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przebieżka po Warszawie zawsze działa na mnie kojąco. W ten sposób najskuteczniej rozładowywałam wszystkie złe myśli. Albo ćwiczenia gimnastyczne. One również są swojego rodzaju dobrą dla mnie rozrywką. Mijając plac zabaw z dzieciakami nagle przystanęłam. Błyskawicznie zawróciłam w stronę placu zabaw gdzie pognałam najszybciej jak się da, dając popis przed smarkaczami. Wykonałam piruety, gwiazdy i różne inne sztuczki, których uczyłam się latami. Gimnastyka jest naprawdę fajna. Dzieciaki prosiły o jeszcze, wykrzykiwały radośnie przez moment zapominając o żołnierzach, którzy skrupulatnie wykonywali swój obchód. Chciałam by na ich buziach wykwitały szczere uśmiechy, jak u mnie. Można popaść w paranoję kiedy jest się jeszcze bardziej odstającym człowiekiem. Wystarcza mi wspaniałomyślna choroba, której właściwie nie leczę. A bynajmniej nie całościowo. Właściwie to ona mi nie przeszkadza. W gruncie rzeczy przecież w życiu chodzi o to aby osiągnąć szczęście. A ja je odczuwam niemalże cały czas. Nagle czar prysł kiedy dotarły do mnie krzyki, kobiety i paru mężczyzn. Wydawało mi się, że słyszę niemiecki.
-No moje urwisy, wybaczcie mi ale rozpoznajecie głos kobiety? -spytałam zaciekawiona, może trochę będąc zbyt bardzo wścibska.
-To pani Szarata, sprzedaje najlepsze słodycze w okolicy. Jest czasem zbyt głośna dlatego tak się dzieje.
Kiwnęłam głową. Chwilę jeszcze posiedziałam by pożegnać się i udać w stronę domniemanej Szaraty. "W życiu bym nie pomyślała że jest takie nazwisko", pomyślałam. Wyszłam gdzieś w okolicę miejsca gdzie dawniej musiały rosnąć piękne kwiaty: teraz zostały z nich tylko zgliszcza zielono-zółtego czegoś. Nad nimi pochylała się starsza kobieta, widać było że pełna werwy. Rozejrzałam się i wnet dostrzegłam sprawców tego zamieszania. Dwójka żołnierzy z wilczurem.
-Co to za kwiaty? - zagaiłam kobietę, która nie mogła zrezygnować z zmierzenia mnie wzrokiem.
-Rudbekia błyskotliwa. Moje najukochańsze kwiaty. Teraz nic z nich nie zostało, a to wszystko..
-Tak, wiem, nie musi pani mi tego tłumaczyć. Doskonale zdaję sobie sprawę o co może pójść. Im nigdy nie można dogodzić, a każdy sprzeciw jest  traktowane jak najgorsza zbrodnia. Bez sens co nie? Jakby nie mogli dogadać się z tymi innymi - uśmiechałam się wesoło patrząc na wszystko dookoła.
-Kompleks bogów. Jest ktoś silniejszy więc trzeba pokazać, że jednak są słabsi. Wykończymy się w ten sposób - rzuciłam kobieta.
-Dokładnie, zaraz wrócę do pani, dobrze? Chciałabym  coś sprawdzić - oznajmiłam i nie czekając zaczęłam szukać kwiaciarni. Do jakiejkolwiek bym nie weszła, nie posiadają w swoim asortymencie tego konkretnego kwiatu. Wróciłam do kobiety oznajmiając, że nigdzie w pobliskich kwiaciarniach nie mają tego okazu. Zapewniłam jednak, że jeśli znajdę się w innej części Warszawy z pewnością zapytam o ten gatunek. Kobieta cały czas twierdziła, że nie ma potrzeby lecz nie dałam za wygraną i przyrzekłam kupić jej jebane kwiaty do ogrodu.
Idąc w kierunku swojego małego mieszkania stwierdziłam, że może fajnie byłoby mieć jakiegoś kwiatka. Moje mieszkanie gdyby nie cały czas porozwalane rzeczy wyglądałby bardzo oficjalnie- zero dodatków. Weszłam więc do jednej z kwiaciarń. Już na wejściu rudzielec spojrzał na mnie unosząc brwi.
-Nie mamy rudbekii błyskotliwej - powiedział na wstępie patrząc z typowym dla sprzedawcy spojrzeniem: śledzę każdy twój krok, po co tu przyszłaś?
-Przyszłam tu w innej sprawie- zaczęłam i chichocząc doskoczyłam do lady w mgnieniu oka. Oparłam się dłoniami pochylając w jego stronę. - Wie pan, czasem przydaje się jakiś ładny element, towarzysz w mieszkaniu, kwiatek będzie akurat. Tylko problem jest taki, że ja kompletnie nie znam się na kwiatach. No tak totalnie. Inne kobiety wiedzą mniej więcej jakie są kwiaty a ja co najwyżej umiem rozpoznać tulipana! No i może krokusa, przebiśniegi, sasanki, chabry i może pewnie jeszcze trochę ale nadal nie widzę różnicy między żonkilem a narcyzem! - bełkotałam coś od rzeczy, fajnie gadało się z nieznajomymi.
-To już jest coś, nie jest pani taka zielona - powiedział będą trochę zmieszany moim gadaniem. - Więc czego pani szuka? - zadał standardowe pytanie.
-Nie wiem czy są takie kwiaty, ale chciałabym czegoś co kojarzy się z takim pazurem i energią. Żeby utożsamiał się ze mną - wyprostowałam się szczerząc zęby.
-Nie lepiej w takim razie zaadoptować zwierzątko?
-Nie - mocno pokręciłam głową. - Chciałabym spróbować w rośliny. To jak? Ma pan coś? - naprawdę chciałam mieć swoją własną roślinkę w mieszkaniu.

<Stefka? Zapodasz roślinkę?>

1 komentarz:

  1. Omg, jestem zaszczycona, że imię przeze mnie nadane zostało wyróżnione *-*

    OdpowiedzUsuń