M

piątek, 29 czerwca 2018

Od Friedricha CD Rene

Po telefonie od tamtej dwójki od razu zmierzyłem do nich ścieżką ich obchodu. Znałem na pamięć większość z nich. Bo jak już wcześniej zaznaczyłem, obchody w naszej branży to nieustanna rutyna. Podejrzewam, że nie tylko ja zapamiętałem doskonale swoją ścieżkę, ale jak i część żółtodziobów. Nie potrzeba wiele czasu by się jej nauczyć a zmiany w kierunkach obchodu są dosyć rzadkie. Zwykle zmieniamy go w momencie kiedy robi się niebezpiecznie.
W oddali zauważyłem już mundury, który nawet z takiej odległości już salutują. Westchnąłem zniesmaczony tym jak dobrze powiodło mi się w wojsku. A tego wojska tak bardzo nienawidziłem.
- Panie Schoch, znaleźliśmy coś co mogło należeć do kogoś z zewnątrz -  krótko, zwięźle i na temat określili w czym rzecz.
-Proszę - odparłem tylko wiedząc o umiejętnościach dwójki niby zwykłych porządkowców. Zdecydowanie przydział ograniczał ich możliwości. Powinni zostać przeniesieni do wywiadu. Powinienem był o to ubiegać już wcześniej lecz z drugiej strony straciłbym bym dwóch najlepszych ludzi. Wolałbym mieć kogoś kto zna się na czymkolwiek. Zostanie samemu z bandą bezmyślnych idiotów to ponad moje siły.
Pokazali mi małe urządzenie, które wyświetliło mapkę z czerwonym znaczkiem, miejscem gdzie aktualnie się znajdujemy. Ściągnąłem brwi ku sobie popadając w zadumę.
-Gdzie to znaleźliście? - spytałem na co wskazali mi miejsce wylotu uliczki.
Chwileczkę, czy to nie czasem...? Verflucht... Mogłaby być ostrożniejsza. Z nieba nie spadają takie rzeczy. Wziąłem sprzęt i zacząłem zmierzać pospiesznym krokiem ku placu. Tam od razu znajdę kogoś z wywiadu albo korpusu naukowego. Zbadają odciski palców i spróbują je zidentyfikować z kimś zarejestrowanym i znajdujących się w dokumentach. Każdy obywatel w tym wieku podaje odcisk palca do późniejszej identyfikacji.
Telefon zawibrował dwa razy. Sygnał o zamieszkach i wezwaniu. Zerknąłem na miejsce i przekląłem pod nosem.  Schowałem telefon i pognałem by jak najszybciej zjawić się na placu. Odgłos szarpaniny i krzyków nienawiści był zadziwiający. Brak strzałów. Wyjąłem swój mały pistolet i strzeliłem ostrzegawczego. Oczywiście wystrzeliłem w górę, nie w ludzi.
Cywile wydawali się być zdezorientowani przez moment nie wiedząc co mają dalej zrobić. Nasi również nie byli lepsi ale okazali się być szybsi. Obezwładnili część buntowników a potem ustawili w szeregu. Część zdążyła zwiać a część po prostu stała i się przyglądała. Parę osób było przytrzymywanych przez kilku porządkowych. Surowym okiem oceniłem całą gromadę. Wśród nich zauważyłem parę znajomych twarzy co niezwykle mnie zirytowało. Mogą próbować mnie przekonać do uwolnienia z aresztu ale niestety moja cierpliwość się kończy. I nie w taki sposób walczy się o pokój. Będąc totalnie nieprzygotowanym. Z resztą to i tak bez sensu.
Nie pytałem o nic nikogo. Trwała cisza a jeśli ktokolwiek się odezwał, po prostu został zignorowany. To byli cywile i nie mogliśmy potraktować ich jak mutantów. Dla nich był zawsze ratunek.
-Aresztować! - wrzasnąłem komendę i stojąc w tym samym miejscu przyglądałem się jak zabierają tych ludzi na dawne komisariaty. Kiedy wszyscy zniknęli mi z oczu  pospieszyłem do samochodu, którym udałem się do Vinzenza. Tam z pewnością będzie czekała na mnie rozmowa. Ciekawe ile osób się na mnie powoła.

(Rene?)

Od Friedricha CD Cedrika

Wsiadłem do samochodu trzaskając drzwiami. Wyciągnąłem z kieszeni ubrań cywilnych paczkę fajek. Odpaliłem jednego wciągając trujący dym do płuc dla uspokojenia. Postukałem chwilę palcami w kierownicę, spuszczając szybę. Nie wierzyłem w to, że kiedykolwiek ktoś mnie tak zdenerwuje. A jednak. Jestem człowiekiem, raczej mi wolno. Wypaliłem do końca papierosa, którego wyrzuciłem za szybę. Padał deszcz więc nie musiałem martwić się o żadne podpalenie. Odpaliłem samochód podnosząc szybę  i ruszyłem przed siebie. Musiałem koniecznie udać się w pewne miejsce, niezwłocznie. Nie zważałem na prędkość jaką osiągam. Całkiem spokojny ufałem swoim zdolnościom w tą paskudną pogodę. Prze de mną nagle znikąd pojawiła się biegnąca postać. Instynktownie wcisnąłem hamulec, przez co z pewnością będę musiał wymienić opony. Poczułem jak z ogromną siłą uderzam w postać. Serce załomotało mi w piersi. Po zatrzymaniu samochodu wyskoczyłem z samochodu.
-Nie ruszaj się, zaraz zadzwonię po karetkę - powiedziałem spokojnie, pewnym ruchem wyciągając telefon. Wiedziałem co robić. Nie takie rzeczy moje oczy widziały.
Podszedłem do niego wybierając numer pogotowia ratunkowego. Miałam nacisnąć zieloną słuchawkę żeby mnie połączyli jednak ruch jego ręki mnie powstrzymał. Powinna być złamana przynajmniej z przemieszczeniem.
-Nie będzie to konieczne- mruknął jedynie i jak gdyby nigdy nic wyprostował sobie rękę. Żadnego skrzywienia.
Wstał z ziemi i otrzepał się z kurzu. Tak po prostu. Jakby jedynie go drasnął przy niedużej prędkości. Uniósł brew jakby nie rozumiejąc o co mi chodzi. Takiego czegoś nigdy nie widziałem. Autentycznie byłem w szoku. Mutant, tak pewny siebie, że to aż niespotykane. Powinien był dawno uciec, nie musiałbym go zwerbować. Zerknąłem na karoserię samochodu, która jakoś wytrzymała wypadek.
-Koleś, w takim wypadku ciesz się, że nic nie uszkodziłeś. Płaciłbyś odszkodowanie - przymrużyłem oczy niby żartując niby nie. Mężczyzna prychnął zerkając na auto.
-To ty mnie potrąciłeś a raczej nie masz już na to dowodów - odparł z lekkim, drwiącym uśmieszkiem. Odpowiedziałem mu tym samym uśmiechem.
-No, ale zapraszam cię do samochodu - wskazałem siedzenie obok kierowcy. Mutant uniósł brew tym razem on nie wiedząc o co chodzi. Otworzyłem drzwi wyjmując z szuflady swoje dokumenty a między innymi zaświadczenie o swoim statusie. - Może i nie służbowo ale jednak - wzruszyłem ramionami. - Zapraszam.
Otworzyłem drzwi pasażera wlepiając twarde, żołnierskie spojrzenie. W tym momencie całkiem zapomniałem że pada deszcz i obaj jesteśmy cali przemoczeni. No cóż, może mój samochód to jakoś przeżyje.

(Cedrik? Wybacz XD)


środa, 20 czerwca 2018

Żegnamy Usagi

Usagi odchodzi z braku czasu.

środa, 13 czerwca 2018

Od Kordiana CD Stefki

Droga do domu Elizy minęła mu bardzo źle. Wewnętrzne uczucie upokorzenia, strachu i bezradności sprawiały, że nie cieszyło go już nic. Zapomniał o dobrych rzeczach jakie go spotkały, a zaczął rozpamiętywać te, które go skrzywdziły. Starał się za wszelką cenę odsunąć od siebie złe myśli. Przecież dobrze wiedział, że pesymistyczne myślenie to jak samospełniająca się przepowiednia. Jeśli człowiek myśli pozytywnie to żyje mu się lepiej, jeżeli zaś dookoła widzi tylko zło, szarość i nędzę, nie żyje. Przynajmniej nie tak jak powinien. A Olgierd kochał życie. Świecące słońce, drzewka i kwiaty rosnące tu i ówdzie, widok nocnego nieba i pięknych ludzi w klubach... kochał to wszystko. Cieszył się swoim życiem w miarę w zgodzie z Bogiem. Nie na tyle, aby za wszelką cenę ratować tylko swój tyłek, ale na tyle, aby być dobrym człowiekiem. Mimo to niejedna osoba nie szanowała tej dobroci, jaką chłopak dawał światu mimo panującej dookoła nieufności i podejrzliwości. Wręcz przeciwnie. Na palcach jednej ręki mógł policzyć osoby, które kiedyś podziekowały lub odwdzięczyły się za dane im dobro albo przynajmniej nie zrobiły chłopakowi krzywdy pamiętając o jego życzliwości. Ponadto czuł się źle z powodu tego, że nakrzyczał, że zbluzgał, że pobił... a strach niszczył go od środka.
- Co jeśli on mnie zabije... albo naśle na mnie kogoś? - myślał - Przecież jest milicjantem, wojskowym... na dodatek Niemcem. Co ja teraz zrobię? - pytał sam siebie i w duchu płakał. Nie mógł pokazać na ulicy swojej słabości. Nigdy w życiu, choć z każdą myślą i krokiem było to coraz trudniejsze. Pocieszał go jedynie fakt, że już za chwilkę znajdzie się w ścianach jej willi, gdzie jedyną osobą, która będzie go mogła oceniać jest lokaj.
Idąc przez park przystanął na chwilę i usiadł na ławce. Chciał chwilę odpocząć i pomyśleć w spokoju, racjonalnie. Spojrzał na kwiaty i na wazon. Wyglądały razem pięknie. Kobieta nie mogła być nie zadowolona. A to na razie było najważniejsze. Zadowolenie i szczęście klientki. Co będzie działo się potem? Bagatela! To nieistotne.
- Pomartwię się jak będzie trzeba - pomyślał, ale nie oznaczało to, że w rzeczywistości przestanie o tym myśleć. Miał przeczucie, że wojskowy nic mu raczej nie zrobi. Znał go już dosyć dobrze. Był to człowiek wzięty do wojska z przymusu lubujący w pięknych kobietach i mężczyznach. Nie w głowie raczej była mu służba. Do kwiaciarni też przecież nie wszedł na patrol! Oczywistym dla Olgierda było, że wszedł dla kogoś po kwiaty. Był dosyć młodym mężczyzną, który chciał wykorzystać życie póki może. Wiele było takich ludzi. Wszyscy gdzieś z tyłu głowy myśleli o swojej śmierci.
Pogoda nagle zaczęła się psuć. Dmuchnął silny wiatr i sypnął chłopakowi trochę pyłu w oczy. Przetrarł je szybko i spojrzał na niebo, które zrobiło się szare. Szybko wstał i ruszył do domu klientki. Nie miał zamiaru zmoknąć, bo był już elegancko ubrany, a schludność w pracy traktował jak świętość. Skoro już praca sama w sobie nie była szczególnie honorowa, to chociaż dobrze by było wyglądać jak należy. Nie raz już myślał o zmianie i jakiejś stabilizacji. Przy drobnym wysiłku i rozmowach z kim trzeba znalazłby ciepłą posadkę w jakiejś knajpie jako kelner albo nawet barman. Ile razy to rzucał butelkami jak kręglami? Wszędzie by sobie poradził, ale wtedy mógłby zapomnieć o samotnym mieszkaniu w miarę przytulnym mieszkanku i o frykasach typu kawa, herbata czy miód. Nie mówiąc już o jakimś przyzwoitym ubraniu. Absolutnie Olgierd nie był typem osoby, która nie byłaby w stanie przeżyć bez drogich szmatek, ale... po czasie doszedł do wniosku, że to co robi daje mu jednak najwięcej poczucia stabilności i bezpieczeństwa. W granicach możliwości.
Zaraz po tym jak wszedł na taras przed wejściem do willi pani Elizy, zaczęło padać. Czuł kilka kropelek, które spadły na jego głowę, zaś jak przekroczył próg domu, lunął rzęsisty deszcz. Pogoda stała się iście depresyjna. I w pełni pasowała do nastroju chłopaka, a przecież był w pracy. Musiał mieć przynajmniej obojętny nastrój.
- Zakomunikuję przybycie Pana - powiedział lokaj - Zapraszam za mną - wskazał kierunek ręką i ruszył przodem po eleganckich marmurowych schodach - Pani nie czuje się za dobrze. Pogoda jej nie odpowiada - dodał bez uczuć służący, jednak chłopak wiedział, co chciał mu przekazać lokaj przez te ładna na pozór słówka. Kiedy dotarli na pierwsze piętro budynku, Olgierd zauważył uchylone drzwi pani Elizy. Najpierw oczywiście zajrzał tam mężczyzna, powiedział o przybyciu młodzieńca i wycofał się rzucając brunetowi spojrzenie typu " Powodzenia ". I zniknął. Chłopak zajrzał nieśmiało do środka. Jego oczom ukazał się bałagan, jakiego nigdy u swojej klientki nie widział. Wszędzie leżały przeróżne dokumenty, a ona sama leżała w zupełnie dziwnej pozycji na swoim wielkowiekowym zapewne szezlongu na styl osiemnastowieczny.
- Znowu to samo - pomyślał w duchu - Znowu przesadziła z alkoholem.
Olgierd wyszedł umęczony jak nigdy dotąd. Kupiony wazon wylądował na ziemi, kwiaty za oknem, a o zapłacie mógł zapomnieć. Pani Eliza była tak narąbana, że ledwo go poznała. Dosłownie wszystko ją drażniło. Nawet jej ulubione francuska poezja. I prezent oczywiście nie za bardzo się spodobał. Sama usługa również nie, więc kategorycznie odmówiła zapłaty. Mimo to brunet odprowadził ją do sypialni i pozwolił spać. I wyszedł. Do drzwi odprowadził go lokaj, który wszystko słyszał. Patrzył na niego spojrzeniem pełnym współczucia.
- Czy da Pan sobie radę? - zapytał przyciszonym głosem. Olgierd tylko pokiwał głową i wyszedł od razu jak tylko otworzono mu drzwi. Na dworze na szczęście nie padało. Zaczęło się rozpogadzać i nadchodził wieczór. Powietrze miało charakterystyczny zapach deszczu i było przesiąknięte wilgocią.
- Zamówić Panu taksówkę? - krzyknął lokaj za chłopakiem, ale ten nawet się nie odwrócił pogrążony we własnych myślach. Wyciągnął ze swojej marynarki szlugi i odpalił jednego. Ręce całe mu się trzęsły ze złości. Nie chciał nawet nic mówić, bo wiedział, że jak zacznie to wyrecytuje drugą inwokację tyle że dłuższą i po łacinie. Dodatkowo świadomość dalszej pracy w klubie przez noc sprawiała, że chciał go po prostu trafić szlag. Czekał jednak na uspokojenie. Spacer, papierosy i cisza zazwyczaj mu pomagały. I tym razem liczył na taki układ wydarzeń. W pośpiechu opuścił teren willi. Miał dość spotkań z Panią Elizą na najbliższy tydzień. Pocieszał go fakt, że pogoda była ładna, ale chłodna, powietrze rześkie i świeże, co tylko dodatkowo sprawiało, że nie czuł w sobie takej agresji. Szacował, że już jak powróci do centrum będzie uspokojny na tyle, aby przeżyć całą noc w klubie.
Gdy Olgierd znalazł się już w centrum Warszawy czuł się o wiele lepiej. Spacer i kilka faktów, które sobie uświadomił lub przypomniał sprawiły, że zaakceptował niepowodzenie i postanowił nie poddawać się. Przecież nie mógł. To było jego jedyne źródło utrzymania. Raz na wozie, raz pod wozem. I trzeba było taki stan rzeczy zaakceptować. Mimo to z tyłu głowy miał złe myśli, o które się martwił. Nie chciał znów zrobić czegoś źle albo wybuchnąć złością. Nie mógł sobie na to pozwolić. Ta praca wymagała od niego nie lada udawania. Ale lubił tę pracę. Wszedł więc uspokojony do klubu. Przywitał się ze znajomym strażnikiem, z kilkoma eleganckimi paniami i z resztą swoich znajomych. Nie byli to wielcy przyjaciele. Gdyby Olgierd był w potrzebie to nie zadbaliby o niego ani nawet nie zechcieliby mu pomóc, ale jako chwilowe towarzystwo byli w sam raz. Brunet więc traktował ich jak serdecznych przyjaciół, bo mimo wszystko dzięki nim wiedział wszystko, co działo się w Warszawie. Skinął na znajomego kelnera, żeby przyniósł mu coś do picia i zajął sobie wolne miejsce, gdzieś w kącie lokalu. Tym razem stawał się wolnym strzelcem. Kto był sam mógł się do niego dosiąść, a jak nie to on sam się dosiadał. I dostawał parę groszy. Większość osób znała jego fach. Muzyka grała w tle. Ludzie rozmawiali, grali w karty albo zajmowali się sobą w ciemniejszych stronach pomieszczenia. Panował przyjemny półmrok, który sprawił, że Olgierd rozluźnił się i nabrał większej ochoty na pracę. Był nawet skory do poznania kogoś nowego. Nie musiał długo czekać, bo szybko dosiadły się do niego młode dziewczyny chcące w tym klubie przeżyć wieczór panieński jednej z nich. Było całkiem dobrze. Rozmowy, głównie sprośne, kleiły się doskonale, ale i takie zwykłe nie szły najgorzej. Jak już dziewuszki troszkę popiły zaczęły się już bardziej filozoficzne rozmowy, w których brunet czuł się jak ryba w wodzie, a pięknym paniom nie wiele trzeba było, żeby się porządnie wstawiły. Chłopak nic nie pił, więc miał trzeźwe patrzenie na wszystko. Po jakimś czasie chciał zażyć świeżego powietrza, więc wyszedł na zewnątrz. Zapalił sobie papieroska i rozkoszował się nocną Warszawą. Tu i ówdzie kręcił się patrol, na który niejednokrotnie skinał głową. Wtyki miał wszędzie. W pewnym momencie zauważył, że ktoś go obserwuje. Rozejrzał się i po swojej prawej stronie zauważył mężczyznę z kwiaciarni. Mimowolnie lekko się uśmiechnął. Powoli szedł i również palił papierosa.
- Dobry wieczór - powiedział dosyć głośno, na co otrzymał jedynie ciszę - Zapomniał Pan języka w gębie? - spytał z ciekawością, co mogło zostać odczytane jako ironia. Nie cierpiał chamstwa i tępił tę cechę jak nic innego. Mężczyzna zatrzymał się.
- Nie wiem czy taki dobry, więc nie odpowiadam - burknął nawet nie zaszczycając chłopaka spojrzeniem. Brunetowi zrobiło się troszkę głupio, że potraktował mężczyznę troszkę niegrzecznie, a w rzeczywistości mógł mieć gorszy dzień.
- Coś się stało? - spytał bardziej troskliwie na co pracownik kwiaciarni tylko wzruszył ramionami i ruszył dalej zaciągając się papierosem - Gniewa się Pan o to w kwiaciarni? - zapytał głośniej, aby ten usłyszał.
- Nie - odpowiedział mężczyzna dosyć cicho, ale nie zwalniał kroku. Lada chwila mógłby zniknąć chłopakowi z oczu, ale ten postanowił jeszcze troszkę go wypytać.
- Boi się mnie Pan czy co? - zapytał z nutką śmiechu - Tak się Pan spieszy, że skłonny jestem w to uwierzyć. Nie jestem agresywny bez powodu - naprostował będąc pewnym, że mężczyzna w istocie czuje do niego wstręt, choć gdyby znał niemiecki to być może by go zrozumiał - Gdyby ktoś Pana pomylił z męską dziwką też byłoby Panu troszkę przykro, czyż nie? - ostatnie słowa wyszły z jego gardła na troszkę niższym tonie. Szybko zgasił papierosa i wrócił do klubu.
- Jak szybko ludzie potrafią oceniać... - szepnął do siebie.

< Stefka? >

niedziela, 3 czerwca 2018

Od Usagi

Głośny dźwięk dochodzący tuż obok mojej poduszki dawał mi znak, że to już czas, abym wstała. Poprzekręcałam się jeszcze kilka razy to na lewą to na prawą stronę, odkryłam się kocem, chcąc jeszcze się zdrzemnąć. Nie dało jednak rady. Wyłoniłam swoją twarz spod koca i niechętnie wstałam. Odpękałam swoją poranną rutynę. Myjąc sobie zęby (była to moja jedna z ostatnich rzeczy rutyny porannej do zrobienia) spojrzałam się na lustro i zrozumiałam, że dzisiejszego dnia spóźnię się jak w każdy inny dzień, dostanę kazanie, a na sam koniec będę patrolował do późnych godzin wieczornych miasto. Martwiło mnie to, że moja rutyna poranna jak i wieczorna czy też tak jak od ostatniego czasu popołudniowa nic się nie zmieniła. Nudy, nudy, nudy i jeszcze raz nudy! Nie lubiłam się nudzić! Nic się przez ostatnie dni nie dzieje! Irytowało mnie to bardziej niż myśl o tym co dzisiaj sobie zjem na lunch.
Obecnie wymaszerowałam od swojej przełożonej i kierowałam się na patrol. Chodziłam po uliczkach. Założyłam w pewnym momencie swoją czapkę. Słońce grzało dzisiaj mocniej niż w jakikolwiek dzień wcześniej. Co prawda nie miałam nic przeciwko temu, aby świeciło, ale nie wyobrażałam sobie, że może tak mocno. Włożyłam ręce do kieszeni spodni. Napotkałam średniej wielkości kamyk na swojej drodze, w sam raz odpowiedni, aby nim sobie pokopać. Kopałam go raz lewą to prawą nogą. Podchodziłam do niego coraz szybciej. Przy końcu biegłam. Chcąc ostatni raz już kopnąć kamyk użyłam odrobinę więcej siły, aby podrzucić kamyk do góry i wtedy ładnie w powietrzu kopnąć go i trafić do celu. Zupełnie tak jakbym to zrobiła piłka do piłki nożnej. Zrobiłam tak jak pomyślałam, jedyny problem w tym, że kamyk zleciał mi odrobinę z kursu tym samym trafiając w głowę jakiegoś przechodnia.
- Przepraszam, przepraszam... - pobiegłam jak najszybciej do tej osoby, aby ją przeprosić. - Przepraszam, naprawdę nie chciałam trafić ciebie - zniżyłam swoją głowę.

<Ktoś?>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

poniedziałek, 28 maja 2018

Od Queke

Leżałam na krawędzi dachu i wsłuchiwałam się w szum. Takie miejsca są dobre, dla osób, które chcą się zabić. Więc jeśli ktoś przyjdzie, łatwo da się go zepchnąć. Ze mną jest tak samo, jednak w ostatniej chwili moja anomalia mnie uratuje ich nie. Zerkałam na horyzont, tam, gdzie wschodzi i zachodzi słońce. Wtem nadciąga księżyc ze swoją świtą martwych gwiazd. Tak pięknie migocą na niebie, jednakże są już od pokoleń czy nawet stuleci martwe. Tutejsze władze tylko czekają na mutanta. Łowcy jak niektórzy, ich nazywają. Czyżbyśmy byli zwierzyna? Na to wygląda. Jednak niektórym udaje się uciec, zabić w obronie swojej oraz braci i sióstr. Wtedy nazywają cię morderca i próbują zabić. Ze mną tak właśnie jest, poszukują mnie.
Zazwyczaj w historiach tak się to zaczyna.
Hej jestem Queke i opowiem wam swoją historię.. Ha, takie początki są beznadziejne.
- Dobra, dobra daj już sobie spokój. - rzekła dziewczyna siedząca na gzymsie.
- Nie chcesz, posłuchać dalszej opowieści, zanim skoczysz? - spytałam.
Podała mi rękę, na co usiadłam i ujęłam jej dłoń, by pomóc jej się wspiąć.
Czyżby chciała, a może próbowała skoczyć? Nie chce, mi się o tym teraz myśleć. Niebawem, muszę się zbierać, aby zjawić się gdzieś.
- No to będę się zbierać. - rzekłam.
Podniosłam się i zeszłam z murku. Odsunęłam się trochę i po chwili się rozpędziłam, aby skoczyć. Drugi budynek był nieco dalej, ale udało mi się nieco także użyć mocy. Dziewczyna jakoś nie była zdziwiona. Pomachała mi, po czym nagle zniknęła. Podeszłam do drzwi, aby wejść do pomieszczenia. Po wejściu poszukałam jakiegoś wolnego miejsca i siadłam sobie.
- Zajęłaś moje miejsce, spadaj. - rzekł osobnik.

Ktoś?

sobota, 12 maja 2018

niedziela, 6 maja 2018

Od Stefki CD Bruno


Jednego byłem pewien. Blondynka nie była zwykłym cywilem. Poruszała się inaczej, zachowywała, mówiła. Łypała tym uważnym spojrzeniem, wyszukując niuansów i wyciągając kolejne to wnioski z mojej postawy, słów, odbioru jej osoby. Teraz pytanie, żołnierzyk pod przykrywką, czy pierdzielony rebeliant, który szuka guza w każdym możliwym miejscu, starając się zdobyć jakiekolwiek informacje o czymkolwiek. W sumie obie grupy były upierdliwe, uciążliwe i człowiekowi się ulewało, gdy słyszał o kolejnych akcjach dywersyjnych, czy że znowu odstrzelili nam jakiego mutanta, bo się dał wykryć idiota.
O ile łatwiej by było, gdybyśmy wszyscy po prostu usiedli przy piwie, makao, a jak wojnie, to tej karcianej i po prostu to obgadali, zamiast wyżynać się na potęgę? Odpowiedź to: W chuj.
— Śmiem nie wątpić, do jakiegokolwiek sklepu nie wejdziesz jest to samo — mruczała, na koniec nieco markotniejąc, bo powiedzmy sobie szczerze, wieczne szranki i potyczki nikogo już nie bawiły i naprawdę każdy marzył już o cudownym, szczęśliwym zakończeniu jak z bajki, które znając mojego farta, nastąpi zaraz po tym, jak mnie który żołnierz z obdarowanym pomyli albo nie przypodobam się rebelii. — Chciałabym powiedzieć, że wiele do zaoferowania mają ludzie ale takich coraz mniej. Wojna zmienia ludzi. W ogóle czasem mam wrażenie, że większość ludzi szuka jakiegokolwiek pretekstu do konfliktu — mówiła ciągle, a ja mogłem tylko się krzywić i kombinować, co powiedzieć i jak, żeby przypadkiem sobie wroga nie narobić. Jeszcze mnie sprzeda, pieprzony szmalcownik dwudziestego pierwszego wieku.
— Coś w tym jest — odparłem krótko, neutralne terytoria, dajcie mi wszyscy święty spokój.
— Tak musi być w tym — rzuciła ciężkim tonem, oglądając dokładnie roślinki i nie, proszę, nie mów więcej, nie miałem najmniejszej ochoty babrać się w coraz większych, psychologicznych zagwozdkach. — Gdyby tak nie było, historia ludzkości nie byłaby taka krwawa. I to aż dziwne, że po wielu tysięcy latach ludzie nigdy nie zorientowali się, że mieszkają wśród nich Mutanci. Musieli być naprawdę inteligentni. Co się z nimi stało w tych czasach. Może działa rozwój technologii, kij wie — gadała monotonnie, a to wzruszając ramionami, a to wąchając te pierdzielone chabazie i nie zapowiadało się na to, żeby szybko skończyła swój monolog.
— Dobre spostrzeżenie. Wybrała już pani? — Nie, żebym chciał się jej pozbyć, ale chciałem się jej pozbyć, jak źle to nie brzmi. Wrócenie do krzyżówki było dla mnie w tym momencie jak ta jedna, jedyna myśl, która byłaby w stanie utrzymać mnie przy życiu.
— Tak, jaśmin będzie idealny — odparła ku mojej radości, podając mi kwiat, a ja zawyłem z radości. W duchu, oczywiście.
— Przepraszam, pilne — mruknęła, wyciągając telefon z kieszeni i wychodząc z pomieszczenia, podczas gdy ja zająłem się cichym wzdychaniem, wypuszczeniem pary i oporządzaniem wybranego kwiatka.
Reklamówka, podstawka do roślinki, odżywka w gratisie i wyciągnięcie całego majdanu w postaci dodatkowych pierdół, które powinienem zaprezentować i sprzedać klientom. Co z tego, że nikomu te klamory w domu potrzebne nie były, nie, masz sprzedać, Mazur, bo zobaczysz pieniądze pierwszego, jak świnia niebo.
Blondynka wróciła pospiesznie do pomieszczenia, na co chrząknąłem i wysiliłem się na uśmiech.
Dasz radę, Stefa, to przecież już standardowy rytuał.
— Mógłbym również pani zaproponować specjalny nawóz w płynie do roślin doniczkowych, ozdóbki do powtykania, jak i doniczki, całkiem nowa dostawa, ceramiczne, plastikowe, szklane, różowe, niebieskie, białe, we wzorki, bez wzorków, specjalnie postarzane, w antycznym stylu, z ozdobnikami, zawijasami, malunkami, no do wyboru do koloru, hulaj dusza, piekła nie ma. Zawinąć w celofan? Wstążeczkę dorzucić? Może psikacz na utrwalenie pączków? — mamrotałem i mamrotałem, końca nie było widać, ale trzeba było wszystko dokładnie sprezentować, przedstawić i zaprezentować. — Jeśli nie, to czy to wszystko? Karta, gotówka, drukować potwierdzenie?
Odetchnąłem ciężko, gdy cała maniana została odstawiona, codzienny „różaniec” wypowiedziany, a cała szopka przedstawiona w och, jakże piękny sposób.
Co ja tu jeszcze robię.
Już w barze byłoby lepiej pracować, cholera jasna.

<Bruno?>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

sobota, 5 maja 2018

Od Usagi do Camille

Głośny dźwięk tuż obok mojego łóżka się rozległ. Zaspana zaczęłam szukać rzeczy, która wydawała z siebie ten głośny dźwięk. Sama nie wiem jak to się stało, ale głośny dźwięk zniknął. Wtuliłam się do swojej puchatej poduszki, poddając się kompletnie objęciom morfeusza. Nie chciało mi się wstawać. Było przyjemnie ciepło w dodatku poduszka sama mówiła, abym wtulała się do niej przez jakiś czas. Zasnęłam. Głośny dźwięk rozległ się ponownie po pokoju z tym, że był jeszcze głośniejszy. Zezłoszczona otworzyłam oczy i szukałam tego czegoś co wydaje taki głośny dźwięk. Po rozejrzeniu się do okoła zobaczyłam swój telefon. Był to budzik. Wzięłam do ręki telefon, a po przyjrzeniu się na godzinę, byłam zmuszona wstać. Zapewne się spóźnię, ale nie przejmowałam się tym za bardzo. Usiadłam na krawędzi swojego łóżka. Wyciągnęłam się solidnie i ostatni raz ziewając, wstałam na równe nogi. Założyłam na siebie coś, związałam włosy, nawet ich nie czesząc, wzięłam do reki kupioną wczoraj bułkę i wyszłam z mieszkania. Dotarłam jakoś do bazy, aby otrzymać rozkazy na dzisiejszy dzień. Oczywiście nim je dostałam musiałam się zmierzyć z karą jaka to mnie czekała, przez to, że się spóźniłam. Po wykładzie od głównego dowódcy dostałam za zadanie, aby poobserwować wszystko z góry i zdać raport, gdyby coś było nie tak. Przytaknęłam głową, że się zgadzam po czym wymaszerowałam z pomieszczenia.
Na sam początek potrzebowałam pilota oraz samolotu. Udałam się na lotnisko, gdzie wypytałam się o wolnych pilotów oraz samolot. Znalazł się pilot jak i też samolot. Nie miałam więc nic innego już do zrobienia, chyba. Nie zgodziłam się na ubranie jakiegoś tam kombinezonu, więc po sprzeczkach z nimi i tak tego nie zrobiłam. Podeszłam do samolotu jakim to miałam dzisiaj "zwiedzić" z lotu ptak nasze małe miasteczko.
- Teraz tylko trzeba sprawdzić to i to... - słyszałam głos dziewczyny. Po rozejrzeniu się, zauważyłam ją. Była pod kadłubem samolotu. Nachyliłam się, a ona w tym momencie wysunęła się spod niego. Nasz wzrok się spotkał. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Jej oczy były takie piękne. Zieleń oczu była taka piękna, że nie potrafiłam się przestać jej przyglądać.
- Więc to ty będziesz moim pilotem - powiedziałam trochę ciszej, zamyślonym głosem. Po chwili jednak pojawił mi się uśmiech na twarzy. - Jestem Sakura. Miło mi ciebie poznać - wyciągnęłam w jej stronę dłoń, aby pomóc jej wstać z podłoża.


<Camille?>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

Od Kordiana CD Fajki

Młody romantyk długie chwile spędził na dachu kamienicy. Wiosenny wiatr, nocne powietrze przesycone spokojem miasta i oddechem ludzkiego snu, a także wspaniały aromat kwitnącego bzu i lipy koiły rozdwojony umysł chłopca, który mimo usilnych prób nie mógł nic poukładać sobie w głowie. Wydarzenia minionych godzin nie były dla niego czymś normalnym, nawet w stanie wojny. Mimo to był świadomy, że prędzej czy później taka chwila nastąpi, że będzie musiał pokazać, kto w tej wojnie jest królem i zwycięzcą. Niestety młode, powabne na pokusy ciało wcale nie pomagało, bo oprócz radzenia sobie z problemami trzeba było za coś żyć, a ostatnio nawet młody pan do towarzystwa miewał z tym problemy.
Po drugim wypalonym papierosie powiedział sobie dość. Odłożył paczkę do kieszeni i już do niej tego wieczora nie sięgnął. Otaczający go zewsząd mrok, widok oświetlonych ulic i koncert nocnych stworzeń nie większych od chomika usypiały go. Był zmęczony. Używanie alchemii wcale nie było proste. Dla profesjonalisty nie było tak męczące, jak dla amatora, którym Olgierd był mimo swojej ogromnej wiedzy i poświęconego na naukę czasu. Odczuwał w sercu dziwną satysfakcję wraz z ukojeniem, które nadeszło po stosunkowo długim czasie. Również natłok myśli w pewnym momencie się skończył, a jego miejsce zastąpiła potrzeba odpoczynku. Ciemnowłosy ostrożnie wstał. Zachwiał się powabnie jak to miał w zwyczaju i skierował swoje kroki do drzwi, za którymi były schody prowadzące na niższe piętra i do mieszkań. Wraz z przyciśnięciem klamki brunet stał się kocią bestią. Sąsiedzi nie mogli usłyszeć ani pomruku. Kto wie gdzie czai się zdrajca... choć ta kwestia od drugiej wojny światowej się nie zmieniła - kabel zaliczał niezły łomot, żeby nie powiedzieć " śmiertelny " od ruchu oporu. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Kiedy delikatnie i bez szelestu otworzył zamek drzwi swojego domu, wpełzł do niego niczym jadowity wąż, zamknął się na cztery spusty i po ciemku przeszedł do swojego łóżka. Ściągnął z siebie ubranie, rzucił je gdzieś w kąt i z gracją drapieżnika zajął swoje legowisko. Szczelnie otulił się kołdrą, wyłączył tryb myślenia wierszem i zasnął niemal od razu. Kompletnie nie rozejrzał się po miejscu swojego pobytu. Być może to lepiej... mogłoby to zupełnie pozbawić go snu tej nocy.

Poranek zaczął się dla niego później niż zwykle. Piękna nocna pogoda zazwyczaj jest zapowiedzą słonecznego poranka. Ten dzień jednak okazał się swego rodzaju anomalią, gdyż od samego rana padał rzęsisty deszcz. Niebo zabarwione na szary, nieprzyjemny kolor bez ani jednej szparki, przez którą mogłoby przeniknąć słońce spowodowało, że chłopak obudził się później niż zazwyczaj. Na swoje szczęście tego dnia pracę miał zaplanowaną na godziny wieczorne, więc mógł pozwolić sobie na małe leniuchowanie, jednak nawet to nie poprawiło mu humoru. Czuł się niewyspany, zmęczony i w ogóle nijaki, jak to bywa podczas takiej pogody. Mimo swej romantycznej duszy, bardzo lubił słońce i ładną pogodę. Witamina D pomagała mu w walce z depresją i obniżeniem nastroju. Wstał z łóżka bardzo niechętnie. Chwiał się dziwnie, jakby miał zaraz zasłabnąć albo zwymiotować. Narzucił na siebie ciepły szlafrok i poczłapał w stronę maleńkiej kuchni, gdzie w czajniku nastawił wodę na herbatę. Ziołową. Tylko taką pił, a nie to czarne gówno nazywane potocznie herbatą, choć i o taką było ciężko. Dla chłopaka jednak nie było rzeczy niemożliwych. Z nostalgią patrzył za okno, gdy woda zaczynała powoli swój proces wrzenia. Wszędzie mokro i wilgotno. Wszyscy ludzie w pośpiechu uciekają przed wodą, jakby miała ich zaraz rozpuścić. Niektórzy wydają się być bardziej wściekli niż zwykle. Kolejka po chleb pozostała jednak taka sama. I ten zapach powietrza podczas deszczu. To chłopcu się podobało, dlatego otworzył okno by zaczerpnąć choć trochę tego magicznego aromatu świeżości. Świeżości powietrza. Woda się zagotowała. Olgierd przygotował na stole miód i cytryne. Były to towary dosyć luksusowe, szczególnie miód toteż nie wyjadał ich tak bez powodu. Na brzydką pogodę lubiał się wzmocnić witaminami, gdyż leki były jeszcze cięższe do zdobycia niż słoik miodu i jedna mała cytrynka. Żółty owoc obrał dosyć mozolnie czekając, aż woda nieco ostygnie, by móc nią zalać ziółka i nie odebrać im ich zdrowotnych właściwości. Kiedy dopełnił całego rytuału, zalał kubek i przykrył go talerzykiem. Czekał. Czekał przy stole patrząc tępo w okno. Jego tępota była wielka do tego stopnia, że nie zdołał zauważyć wiszącej na lodówce kartki, którą przy normalnym funkcjonowaniu spostrzegłby wraz z podniesieniem się z łóżka. Myślał nad swoimi wadami; nad tym, co chciałby zmienić, a także wymyślał scenariusze, które nigdy nie musiały się spełnić. I tak do wniosków doszedł takich samych jak zawsze - że jest zdecydowanie ZA słaby, ZA głupi, ZA leniwy, ZA tchórzliwy, ZA brzydki, ZA gruby, ZA, ZA, ZA! Te dwie litery w połączeniu z masą negatywów, którymi idnetyfikował się brunet była cała lista. Ponad połowa z nich nigdy nie miała prawa być zgodną z prawdą. Kto słaby fizycznie mógłby nieść dwoje sierot uciekających przed milicją? Kto słaby psychicznie byłby w stanie żyć w centrum wojny? Kto głupi byłby w stanie pochłaniać książki jak landrynki? Kto leniwy byłby w stanie wstawać zimą o szóstej rano, żeby zrobić bogaty zapas chleba? Kto tchórzliwy odważyłby się, by zadbać również o bezpieczeństwo innych ludzi? Kto brzydki miałby jakichkolwiek klientów w jego branży? Nie wspominając już o otyłości, ale tych faktów nie dało się tak prosto wytłumaczyć młodzieńcowi. Być może romantycy w swej naturze mają również słabe poczucie własnej wartości...
Minęło koło 10 minut, kiedy chłopak pokwapił się na dokończenie herbatkowej rutyny. Kiedy już kubek z gorącym napojem znalazł się na stole chłopak zauważył, że brakuje na tym stole czegoś - śniadania. I dopiero wtedy na jego drodze pojawiła się lodówka. I dopiero wtedy zauważył wiszącą dumnie kartkę wielkości A4 przymocowaną magnesem z danonków do elektrycznej zimnicy zapoisaną zupełnie nie podobnym do jego pismem. Kiedy ten fakt do niego dotarł, z przestrachu odskoczył od lodówki, jakby miała go zaraz zaatakować. Mieszkał sam. Mieszkanie zawsze dobrze zamykał łącznie z oknami, a nagle zauważa list skierowany do niego. Ktoś był w jego mieszkaniu. I to nie było nic z czym Olgierd mógł czuć się dobrze. Być może ta osoba ma klucz do jego mieszkania, być może udało jej się założyć podsłuch, być może go obserwuje. I to nie było śmieszne. To było przerażająca, bo przecież jeszcze poprzedniego dnia pomagał grupie ludzi w ucieczce z łapanki. Cholera wie, czy ktoś go nie podkablował. Podał opis wyglądu i to wystarczyło, by go odnaleźć, pojmać, wywieźć i w najlepszym wypadku oddać do więzienia dla wieźniów politycznych. Nie miał jednak innego wyboru jak ów wypracowanie przeczytać. Wziął więc w swoje drżace dłonie ten świstek, usiadł przy stole i zaczął czytać jego treść.
Olgierdzie
Pozwolę sobie pominąć zbędny wstęp opisujący orgaqanizację Ruchu Oporu w Warszawię, bo myślę, że jesteś na tyle inteligentny, oczytany i znający obecną sytuacją świata, że nie muszę tłumaczyć jak małemu dziecku co to jest. Nie będę też ukrywać, że wiemy o Tobie bardzo dużo. Spokojnie, nie zagłębialiśmy się w kolor Twoich majtek ani w imiona pluszaków, z którymi raczysz spędzać noce. Wiemy tylko to, co jest niezbędne do tego, aby uświadomić Ci i przekonać Cię do dołączenia do nas. Jesteś Obdarzony i sam dobrze o tym wiesz. Powinieneś walczyć po stronie swoich. Marnujesz swoje umiejętności zabawiając dzieci w parku i dorabiając sobie jako " złota rączka " . Wszystko naprawiasz mocą, która nie figuruje jako anomalia, a jednak jest niezwykle imponująca i przydatna. Twoja moc i umiejętności są w stanie zmienić losy wojny, a nawet ją zakończyć. Oczywiście nie sam, bo są inni niezwykle hojnie Obdarzeni, jednak z Tobą przy Nas nasze szanse rosną o wiele więcej procent niż ze zwykłą osobą z Anomalią.
Nie myśl sobie jednak, że jesteś idealny. Widać, że stać Cię na o wiele więcej, ale z Twoim położeniem rozwój nie ma sensu, bo żyjesz w zwykłym społeczeństwie. Nie musisz się już ze wszystkim ukrywać. Widać, że zależy Ci na zakończeniu wojny, na końcu cierpienia ludzi, z którymi żyjesz i dla których pracujesz. Wiemy, że już chciałeś wstąpić do Ruchu, ale się rozmyśliłeś z nieznanych nam przyczyn. Tym razem masz nawet notę o nas. Zapraszamy Cię do siebie. U nas masz możliwość walki o dobro ludzi, a przy tym nie musisz rezygnować z obecnej formy pomocy, jaką wykonujesz dla mieszkańców naszego miasta. Pomożemy zapewnić Ci byt i rozwój swoich umiejętności. Zapewne będziesz chciał poznać szczegóły, o których nie ma sensu się tu rozpisywać.Możemy się spotkać jutro w pubie przy ul. Wawrzyńca 37 o godzinie 16:00.
Oddział Rekrutacyjny
Fajka
P.S - Nie, nie masz żadnej gwarancji, że to nie podstęp, ale i tak z ciekawości przyjdziesz, bo mały oddział nie jest w stanie Cię nawet drasnąć.
Olgierdowi kamień spadł z serca... po części. Miał do wyboru dwie opcje - dobrą i złą. Dobra była taka, że to rzeczywiście mógł być Ruch Oporu, bo przecież nie rozwieszają po mieście ogłoszeń o chęci przyjęcia nowych Obdarzonych, lecz zła była taka, że w istocie mógł być to podstęp. Czy chciał dołączyć do Ruchu? Oczywiście! Od dawna, ale... nigdy nie znalazł na tyle odwagi, aby zacząć ich poszukiwać. Być może to oni znaleźli go pierwszego...
Brunet odłożył kartkę na stół i upił pierwszy łyk herbaty.
- Spokojnie - powiedział do siebie - Trzeba myśleć racjonalnie - i miał już pewien plan. Chłopak był człowiekiem, który lubił dmuchać na zimne w każdej sytuacji, czyli musiał mieć co najmniej dwa plany awaryjne, żeby podjąć się jakiegoś bardziej skomplikowanego zadania. Wolał przyjąć gorszy scenariusz. Płacz, strach i zgrzytanie zębów nie były mu w stanie pomóc, więc uspokoił swoje emocje i chęć poddania się. Tego wieczoru miał jeszcze czas, aby znaleźć dla siebie nowe lokum na najbliższy czas. Być może wojsko właśnie teraz go obserwuje przy pomocy zainstalowanych kamer. Nie było więc mowy o tym, żeby tylko zmienić mieszkanie, należało się na jakiś czas skryć pod ziemią jak szczur. I to Olgierd postanowił - spakować swoje rzeczy i wszystkie wynieść do piwnicy, gdzie udałoby mu się zrobić podziemny tunel, w którym w razie niebezpieczeństwa mógłby się ukryć. Nie miał poczucia obserwowania, ale przeczucia ludzkie często mylą ich właścicieli, więc alchemik bez pośpiechu zabrał się za pakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Wizja opuszczania swojej kamieniczki nie była niczym miłym, lecz ponad wszystko brunet cenił swoje życie. Wieczorem wraz z wyjściem do pracy chłopak miał tej nocy nie wrócić do swojego domu.
Do wieczora zajmował się papierkową robotą, by w razie kłopotów mieć w miarę pozamykane sprawy. Rozliczył wszystkie pieniądze i na jaki nocleg go stać. Nie bał się aż tak bardzo jak na początku. Zaufał swoim umiejętnościom i mocy, która była w stanie powalić całą armię w konwulsjach z powodud bólu uszu, jednak dobra organizacja, której nie brakowało armii mogła skutecznie się go pozbyć na przykład poprzez snajperów. Kiedy zbliżała się już 18:00 chłopak zaczął zbierać się do pracy. Ubrał się w większym pośpiechu niż zwykle, bo nie oszukujmy się, chciał jak najszybciej opuścić mieszkanie i znaleźć się gdzieś, gdzie ma większe pole do popisu. Zabrał walizkę i wyszedł zamykajac drzwi, choć przypomniał sobie, że to i tak nie uchroni jego małego królestwa od najazdu wrogich wojsk. Było to jednak mało istotne, ponieważ zabrał wszystko, co miało znaczenie. Tego wieczoru miał spędzić wieczór ze swoją klientką Sashą - z pochodzenia Rosjanką ukaraną za współpracę z wojskiem poprzez obcięcie włosów i oblanie twarzy kwasem. Nieprzyjemny widok i to była jedna z niewielu rzeczy jakie nie podobały się Olgierdowi w działaniu Ruchu Oporu. Był w stanie zaakceptować obcięcie włosów, bo wstyd i poczucie winy są, a włosy z czasem odrosną, jednak twarz po kwasie nigdy się nie zregeneruje. Tym bardziej, że Rosjanka dużo przez ten kwas straciła, bo była piękną kobietą, co było widać po tej połowie twarzy, która nie została zniszczona. Olgierd jednak znał ją już bardzo dobrze i jej charakter, więc nie zwracał już uwagi na wygląd. Żałował tylko, że żaden mężczyzna nie chce dać kobiecie szansy, bo mógłby zupełnie przypadkiem zdobyć tylko dla siebie ogromny skarb. Oczywiście kobieta widząc walizkę od razu zapytała o powód, jednak Olgierd jak to on nie pisnął ani słówka o swoim problemie. Wszystko zamiótł pod wymówkę zalania mieszkania i niechybnego remontu. Noc u kobiety odpadała, bo wiadomo, że mogłoby się to źle skończyć, lepiej nie kusić chętnej kobiety. Po czterech godzinach dosyć męczącej pracy chłopak postanowił spędzić noc w hotelu niedaleko. Nawet się nie rozpakowywał tylko od razu położył spać. Miała to być jedna z tych nocy, w których kilkakrotne pobudki z powodu obaw i koszmarów były czymś zwykłym.

< Fajka? >

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

sobota, 28 kwietnia 2018

Od Rene CD Friedricha


Sama w mieście, w którym jestem teoretycznie pierwszy raz. Zero łączności z baza, żadnej mapy ani chociaż znaku. Owszem, kiedyś bywałam z rodzicami w Polsce...przez stolicę przejeżdżaliśmy raz, zazwyczaj siedzieliśmy po prostu w Gdańsku. Spróbowałam skupić myśli i przypomnieć sobie mapę Warszawy, którą studiowałam kilka godzin wcześniej...bezskutecznie.
- Ogarnij się Elizo, to nie czas na jakieś paranoje - zacisnęłam pięści
Nagle coś ścisnęło mnie w klatce piersiowej, powietrze uciekło z płuc i nie chciało wrócić. Upadłam kolanami na ziemię, łapiąc się za żebra, jednocześnie szybko sięgając do buta - ukryta tam była mała strzykawka z niebieskawym płynem. Bez ceregieli wbiłam sobie ją w żyłę na lewej ręce i wpuściłam połowę substancji do krwiobiegu. Oparłam się o najbliższe drzewo, zbawczy haust powietrza nastąpił szybko.
To już trzeci taki atak, a ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić. Nie mogę znieść myśli, że już do końca życia będę wadliwa.
***
Szybko zrezygnowałam z pomysłu szukania GPS`a, tylko zwróciłabym na siebie niepotrzebną uwagę. Po ataku moja trzeźwość umysłu powróciła i zdążyłam się mniej więcej zorientować, gdzie jestem. Wyszłam już z parku, kierując się do najbliższego budynku. Przy ścianie była drabinka, która pozwoli mi wejść na dach...może uda mi się coś stamtąd zobaczyć.
Jeśli jestem tam, gdzie założyłam, to Pałac Kultury powinien być na lewo...jest! Budowla wyglądała, jakby jakiś dinozaur wygryzł połowę. Podobno Niemcy urządzili sobie imprezę w tamtejszym teatrze, która skończyła się dość...wybuchowo.
Gładko zeszłam z drabinki, zeskakując z ostatniego szczebelka, byłam w dobrym humorze. Wystarczy, że pójdę teraz prosto pod Pałac, a stamtąd ogarnę spokojnie drogę powrotną. Pełna optymizmu ruszyłam przed siebie.

<F? Wybacz, że tak długo...ja się poprawie ;-;>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

niedziela, 22 kwietnia 2018

Od Bruno CD Stefki

Stałam w jednym miejscu patrząc na dużo starszego mężczyznę. Jego rosła postura jakby nie pasowała do kwiatów, spokoju i stabilizacji. Blizna rozciągająca się po jego twarzy zdecydowanie mi się z tym nie kojarzyła. Chciałam go dalej analizować jednakże przypomniałam sobie, że tak nie można. Moje zboczenie zawodowe nie pozwalało na normalne funkcjonowanie bez zwracania uwagi na pewne rzeczy nawet wyglądu. Oswajanie i uczenie się tego od najmłodszych lat spowodowało, że bezpowrotnie będę podchodzić do ludzi z analitycznym podejściem: rozebrać na kawałki pierwsze, snuć bardziej lub mnie prawdopodobne przypuszczenia.
Wróciłam jednak do obserwowania sprzedawcy co jakiś czas zerkając na kwiat, które oglądał.
 - Dobra, to jaśminy, miłe, ładne, przyjemny, intensywny zapach, tam stoi taki ładny, bielusieńki. Słoneczka trochę, do ogarnięcia i ładnie wyglądają, szczególnie jak dziko zakwitną, wie pani, o co chodzi. Na drugiej półce od lewej eucharisy, lilie amazońskie, jak zwał, tak zwał, duże kwiatuszki, duże liście, żyć nie umierać. Tamten pnący się bluszcz - niebluszcz, to hoja, pachną bardzo intensywnie, trochę drogie, ale osobiście uważam, że są warte swojej ceny. No, a jak bardzo by pani chciała czegoś dzikiego, z pazurkiem, to chyba najbardziej bym pani polecił muchołówkę, oklepane i znane, no ale jakie egzotyczne i ciekawe - mówił to wszystko jednym rytmem, wskazując palcem każdą roślinę po kolei, a na końcu zerkając na mnie.- Tyle mam do zaoferowania i tak dość szeroki asortyment, jak na te czasy - zaśmiał się cicho, kiwając delikatnie głową.
-Śmiem nie wątpić, do jakiegokolwiek sklepu nie wejdziesz jest to samo - uśmiech mi lekko zbladł na myśl o aktualnym stanie rzeczy. - Chciałabym powiedzieć, że wiele do zaoferowania mają ludzie ale takich coraz mniej. Wojna zmienia ludzi. W ogóle czasem mam wrażenie, że większość ludzi szuka jakiegokolwiek pretekstu do konfliktu - zaczęłam drażliwy temat.
Mężczyzna spojrzał na mnie w lekkiej zadumie. Kiwnął nieznacznie głową.
-Coś w tym jest - mruknął jedynie oczekując chyba, że wybiorę kwiatka.
-Tak musi być  w tym - dodałam twardo przerzucając spojrzenie z zaproponowanych roślin. - Gdyby tak nie było, historia ludzkości nie byłaby taka krwawa. I to aż dziwne, że po wielu tysięcy latach ludzie nigdy nie zorientowali się, że mieszkają wśród nich  Mutanci - zauważyłam podchodząc do jaśminów. - Musieli być naprawdę inteligentni. Co się z nimi stało w tych czasach. Może działa rozwój technologii, kij wie - wzruszyłam ramionami zaciągając się zapachem kwiatów.
-Dobre spostrzeżenie - odparł sprzedawca. - Wybrała już pani? - zapytał wracając do mojego celu przybycia. Wydawało mi się, że moja obecność tutaj trochę przeszkadzała mężczyźnie.
-Tak, jaśmin będzie idealny - odpowiedziałam.
Wzięłam doniczkę i udałam się do lady kiedy poczułam wibracje swojego telefonu. Postawiłam ją na ladzie i przeprosiłam widząc, kto do mnie dzwoni.
-Przepraszam, pilne - rzuciłam i odebrałam telefon.
Wyszłam na chwilę przed sklep. Próbowałam wytłumaczyć, że przez godzinę nie będę mogła podjąć jakiejkolwiek decyzji. Bycie generałem to czasami zbyt wymagające stanowisko. Po skończeniu rozmowy wróciłam do sklepu.

<Stefka? Może wybierzesz do tego doniczkę ładną? Wzbogacisz się>

sobota, 21 kwietnia 2018

czwartek, 19 kwietnia 2018

Od Rene CD Fajki

Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się szeroko.
- Więc mam nadzieję, że zagościsz u nas na stałe. A teraz usiądź, mamy trochę do obgadania - wskazałam jej sofę stojącą pod ścianą, umyślnie unikając siadania przy biurku - zdradziłabym się, że to moje biuro.
Usiadłyśmy obok siebie, papiery położyłam na małym stoliku do kawy.
- Zanim podpiszesz formularz, muszę cię zaznajomić ze wszystkimi zasadami i...ewentualnościami. Po pierwsze: nie odpowiadamy za twoją śmierć, uszkodzenia, ułomności nabyte w czasie służby.
Widziałam, jak dziewczyna przełyka ślinę, przyjmując informację do wiadomości.
- Obowiązuję bezgraniczna posłuszność o każdej porze dnia i nocy, całkowite poświęcenie sprawie i przede wszystkim mężne serce - uśmiechnęłam się do niej, by nieco złagodzić swoje słowa - Od chwili podpisania zostaniesz przydzielona do kadetów, którzy pod okiem Daniela przechodzą wstępna zaklimatyzowanie się tutaj. Później czeka cię trening...naprawdę nie jest łatwo - westchnęłam, przypominając sobie swój własny, który i tak był przyspieszony.
Odwróciłam się teraz w jej stronę, siadając pod turecku na sofie, i położyłam jej dłoń na ramieniu. Przez cały ten czas dziewczyna nie odzywała się ani słowem, kompletnie nie wiedziałam, jak mam to odbierać.
- Słuchaj, nie bez powodu cie wybrałam. Nie każdy napotkany mutant trafia tutaj. Widzę w tobie potencjał, którego nie możesz zmarnować. Wierzę, że uda ci się rozwinąć skrzydła...i wtedy polecisz, polecimy razem uratować ten świat przed nim samym.
Nagle ktoś zapukał do drzwi, o mało nie zerwałam się z sofy.
- Starsza szeregowa Rene! - krzyknęłam, alarmując osobę po drugiej stronie, że dzisiaj jestem zwykłym członkiem ruchu oporu.
Drzwi otworzyły się, ukazując brązowa czuprynę i nieziemsko przystojną twarz.
Wstałam i zasalutowałam, niezdarnie powtórzyła ten ruch za mną Zoe. Daniel pozdrowił nas ruchem głowy i podszedł do biurka, siadając na fotelu.
- Moja praca skończona, znajdź mnie później na stołówce - ruszyłam do przodu z zamiarem wyminięcia dziewczyny, ale jednak zatrzymałam się tuż przy niej - No chyba, że będziesz bardziej zajęta - szepnęłam, uśmiechając się do niej dwuznacznie

<Zoe?XD Sam na sam z przystojniakiem>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

sobota, 14 kwietnia 2018

Od Cedrika do Antoniego

Nagrzany od południowego słońca skwer, nie wyglądał zachęcająco. Wcale nie chodziło tu jedynie o temperaturę, ale także dwóch policjantów przechadzających się jego ścieżkami. Rozmowa zajmowała ich uwagę do tego stopnia, że nawet nie zwrócili uwagi na postać skrytą w cieniu starej wierzby. Wyglądała ona nader karykaturalnie. Długie, czarne spodnie, płaszcz o podobnej barwie oraz okulary przeciwsłoneczne na nosie  przy tej pogodzie zdawały się zamierzoną parodią. Wampirzego charakteru dodawał mu także przeraźliwie blady kolor skóry. Pół leżał, pół siedział rozwalony na jednej z ławek ustawionych po dwóch stronach żwirowej dróżki. Drzemał, ponieważ krwiopijcy śpią przeważnie w dzień. Był to może dość niecodzienny widok, jednak stróżowie prawa nie zwrócili uwagi na miernego cosplayera, ceny maści na odciski wydawały się o wiele ciekawszym tematem. Chwilę później wrócili do patrolowania ulic, na których tylko sporadycznie pojawiał się przechodzień. O tej godzinie ciężko było znaleźć kogoś, kto, zamiast pracować wałęsał się po mieście.

Mężczyzna, przypominający nieco w swej prezencji bezdomnego, podrapał się po płaskim brzuchu i poprawił okulary. Zamlaskał cicho, czując suchość w ustach, które szybko wykrzywił grymas niezadowolenia. Jeszcze kilka kolejnych minut tkwił w bezruchu, a następnie podniósł się do pozycji pionowej z męczeńskim westchnieniem. Nie trudno sobie wyobrazić, że najmniejszy wysiłek fizyczny w tym ubraniu powodował przegranie. Promienie słońca spadające z nieba, niczym świetliste sztylety wcale nie pomagały. Brunet przeciągnął się leniwie niczym kot i odgarnął przetłuszczone włosy do tyłu. Nieco niepewnie podszedł do miejsca, gdzie światło przechodziło w cień. Z wyraźnym ociągiem wystawił dłoń na działanie najbliższej Ziemi gwiazdy. Nie trwał tak długo, ponieważ szybko ją cofnął, równie leniwym gestem. Z jego ust wyleciało kolejny głębszy, pełen nostalgii oddech. W końcu jednak musiał zrobić to, na co zbierał się od kilku minut. Ruszył ulicą, prawie roztapiając się, niczym sorbet truskawkowy w rożku, po jakiejś godzinie od zakupu. Dotarcie do najbliższego spożywczaka, zajęło gorszej wersji Drakuli chwilę, która stała się jedną z najdłuższych w jego życiu. Każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność jak ser na prawidłowo przyrządzonej pizzy.
Gdy tylko dotarł do upragnionej, klimatyzowanej oazy, czuł się podobnie do pływaków wracających z treningu. Woda w postaci poty spływała po nim stróżkami, otarł więc czoło. Sprzedawczyni była zbyt zajęta swoim telefonem, by odpowiedzieć na dzień dobry. Ba, młoda kobieta, o włosach w kolorze różowej gumy balonowej, z niebieskim pasemkiem i wieloma tatuażami nie raczyła nawet podnieść wzroku. Zawzięcie stukała paznokciami o ekran urządzenia. Właśnie zasypywała wiadomościami swojego chłopaka, całkowicie ignorując fakt, że oboje pracują. Zmęczony upałem mężczyzna podszedł do jednej z lodówek, wyciągnął butelkę wody. Zachował całkowitą ciszę, podchodząc do kasy i stawiając napój na ladzie. Może i wyglądał dziwnie, ale o brzmieniu nie dało się tego powiedzieć. Jego kroki nie były ciężkie ani donośne, wręcz przeciwnie. Czasem tylko stare trampki zapiszczały na jakiejś powierzchni. Bardzo ich nie lubił.
Ponury klient musiał odchrząknąć kilka razy, zanim dziewczyna podniosła na nieco znudzony wzrok. Dopiero gdy przyjrzała mu się uważniej, uniosła pytająco brew, jednak nic nie mówiąc, skasowała produkt.
- Dwa pięćdziesiąt się należy - powiedziała, powracając do swojej pierwotnej obojętności.
W końcu nie tacy wariaci chodzą teraz po ulicach, a ona chciała jedynie spokoju. Chorobliwie blady człowiek zapłacił, marudząc pod nosem o kosmicznej cenie wody i zgarniając ją, wyszedł ze sklepu. Znów z nieba zalał go żar. Powietrze unoszące się nad ulicą drżało nieustannie, sugerując, pozostanie w domu. Mężczyzna w płaszczu nie mógł sobie na to pozwolić. Przypomniał sobie o swojej pracy, która nie mogła już dłużej czekać. Kilka metrów dalej jego stopy już płonęły żywym ogniem i dałby sobie rękę uciąć, że podeszwy w jego trampek zaczęły się topić. Chodnik zdawał się stworzony z rozgrzanych do czerwoności węgli. Nie ma się tedy czemu się dziwić, że z ulgą przyjął skręt w jedną ze starych, zapyziałych i niedopuszczających słońca uliczek. Popijał od czasu do czasu zakupiony płyn. Każdy przy zdrowych zmysłach omijałby takie miejsca szerokim łukiem. Wcale nie chodzi tu o to, że bohater tego tekstu ma nie równo pod sufitem, chociaż ciężko temu zaprzeczyć. Prawdopodobnie wielu specjalistów stwierdziłoby jednak pozytywny wynik testu na problemy z psychiką. Podróż przez wypełnioną graffiti, śmieci i smród alejkę nie należała do najprzyjemniejszych. Głównie ze względu na ten trzeci czynnik. Węch bruneta był znacznie lepszy niż normalnego człowieka i każdy wdech doprowadzał go do obłędu. Pewnie teraz powinno zdarzyć się coś ciekawego z poziomu czytelnika lub narratora. Napaść, strzały, niebezpieczeństwo, akcja. Nic takiego się nie stało. Postać opuściła nieprzyjemną przestrzeń w spokoju i przeszła na drugą stronę drogi, nie zwracając uwagi na jadące samochody. Cała jej uwaga skupiła się jedynie na numerze zawieszonym przy drzwiach kilka metrów przed nim. Może dzięki przypadkowi, może refleksowi kierowców, nic go nie potrąciło. Kiedy znalazł się znów na chodniku i przestał stwarzać zagrożenie wypadku, przyjrzał się drzwiom uważniej. Nie było w nich nic, a nic szczególnego. Ot co zwykłe, drewniane drzwi, jednej z kamieniczek. Tego dnia  miał szczęście. Jeśli po wydarzeniu na ulicy ktoś miał co do tego wątpliwości, to uchylone drzwi, prowadzące na klatkę schodową powinny je rozwiać.
Wślizgnął się cicho do środka. Nie zajęło mu długo wspięcie się na piętro. Już minutę później dobijał się do drzwi jednego z mieszkań. Miał cichą nadzieję, że nikt nie otworzy. Dawno nie mógł się na niczym wyżyć, a wyważenie drzwi zaliczało się do przyjemniejszych elementów jego pracy.
Na jego nieszczęście chwilę później stanął przed nim młody mężczyzna. Niecodzienny kolor włosów oraz okulary od razu rzuciły się w oczy człowiekowi w płaszczu. Nie chciał czekać na żadne niewygodne pytanie ze strony mieszkańca kamienicy. Ze sporej wielkości kieszeni wyciągnął pistolet, który wcale nie miał nikogo zabić. Wystarczył on jednak, by oczy skryte za szkłami rozszerzyły się w pierwszym przypływie strachu i zaskoczenia. Był to ten moment, kiedy jeszcze nie do końca przeanalizuje się wszystkie informacje, jednak ciało już czuje zagrożenie. Brunet z szerokim uśmiechem wystrzelił z dziwnego urządzenia. Dźwięk był może i podobny do użycia broni. Pociskiem okazała się jednak strzałka z zieloną, neonową substancją. Sekundę później była już pusta. Obaj mężczyźni nadal stali w bezruchu, żaden z nich nie drgnął. Jeden z powodu szoku, drugi oczekiwania. Chwilę później w jego oczach pseudowampira zatańczyło rozczarowanie. Westchnął ciężko zawiedziony, że nic nie zamierzało się stać. Płyn, który w teorii miał zgromadzić się na wysokości krtani mutanta, tworząc zielonego sińca, nie zadziałał. Oznaczało to, że otrzymał zły adres lub po prostu go pomylił. Teraz musiał się tłumaczyć.
- Przepraszam za pomyłkę - rzucił chłodno, dopiero to wyrwało jego niedoszłą ofiarę ze stanu ogólnej niemożności.

<Antek?>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

Antoni

niedziela, 8 kwietnia 2018

Od Friedricha CD Rene

Rutynowy obchód to moje jedno z podstawowych obowiązków. Gdybym był niższej rangi niż porucznik, z pewnością poruszałbym się w grupie 2-3 osobowej. To coś w rodzaju 'wsparcia', gdyby mieliby w jakiejś kwestii zainterweniować. Będąc niskiej randze żołnierzem, sam pewnie mógłby zostać zamordowany. W większej grupie ryzyko się zmniejsza. Porucznik i wyżej postawieni ludzi są bardziej samowystarczalni, mimo że na większość rzeczy oficjalnych i tak poruszają się z dodatkową eskortą. I wszyscy mniemają, że ten system działa. Nie, nie działa. Znając godziny obchodów, obchody są bezsensowne. O wiele bardziej efektowne byłyby nieregularne obchody, nagłe kontrole. Jeśli oczywiście chcemy być skuteczni. Z resztą cała ta zabawa jest dla mnie bez sensu. Nikt nie potrafi dostrzec jak ta wojna niszczy. Bo umrze albo moja dusza, albo moje ciało.
Mój obchód chwilowo kończyłem przy wejściu w parku. Stanąłem przy jednej z wielu ławek rozstawionych wzdłuż ścieżki. Naprawdę ładna okolica, ze zdrowymi drzewami, które latem dawały sporo cienia i cudownie zadbana trawa. Widocznie nie próżnują.
Czułem na sobie spojrzenie. Po wielu latach z doświadczenia wiem, że żaden przyjazny żołnierz, a tym bardziej cywil nie zwraca szczególnej uwagi na kogoś takiego jak ja: młodzieńca z rozmarzonym wyrazem twarzy nietykającego normalnych ludzi. Czułem się niekomfortowo z taką sytuacją, więc wyciągnąłem papierosa, którego zawsze odpalałem w chwilach takich jak ta. Widząc zbliżających się innych żołnierzy rzuciłem im sygnał delikatnie głową za siebie. Ci spojrzeli po sobie wiedząc co robić. Mijając mnie zasalutowali  i zmierzali do kogoś za mną. Faktycznie ktoś tam był. Taka sama procedura, sprawdzanie papierów. Odwróciłem głowę wciągając do płuc dym tytoniowy. Przymrużyłem oczy lustrując kobietę. Przed chwilą ją legitymowałem. Ona mnie śledziła? I kogoś mi cholernie przypominała. Kogoś kto był powiązany z moją byłą. Zdecydowanym krokiem dołączyłem do towarzystwa. Świdrowałem ją uważnie wzrokiem dostrzegając to czego cholernie chciałem uniknąć: nerwowa postawa jak pocierania dłoni, twarz, niespokojne spojrzenie. Chociaż legitymują ją już drugi raz. Jeśli oczywiście mnie śledziła. W dodatku ubiór wyglądał mi na podejrzany. Chyba ktoś zapomniał się przebrać. Zerkając na papiery zwróciłem się do kobiety.
-Karolino? Coś się stało? - spytałem niby z troski o cywila.
Kobieta popatrzyła na mnie chwilę stojąc w ciszy.
-Zgubiłam coś - odrzekła w końcu a ja skończyłem palić jednego papierosa. Rzuciłem pet na ziemie przygaszając butem.
-Papiery się zgadzają panie Schoch - wtrącił się jeden z szeregowych w moim ojczystym języku.
-Dobrze, proszę więc wrócić do służby. Wiecie co macie robić - zwróciłem się do nich. -Może pomóc panience szukać pewnej rzeczy? - wróciłem do podejrzanej.
-Nie chcę zawracać głowy - zaprzeczyła. - Nie chcę przysparzać niepotrzebnego kłopotu.
-Ależ skądże, z chęcią pomogę.
-Panie Schoch..? - niepewnie wypowiedziała moje nazwisko a ja kiwnąłem na znak, że dobrze je wymówiła - z pewnością ma pan jeszcze inne obowiązki na głowie.
-Skoro nie chce pani mojej pomocy, to nie będę się już narzucał - cofnąłem się o krok mrużąc niebezpiecznie oczy. -Życzę owocnych poszukiwań i większego szczęścia - mruknąłem od niechcenia. - Żegnam !
Odwróciłem i zacząłem przemierzać park. Tutaj spędzę następne parę godzin. Poczułem wibracje w kieszeni. Telefon służbowy. Zerknąłem na wyświetlacz. Był to telefon od dwójki, która wylegitymowała Polkę. Mają dla mnie coś ciekawego, tego jestem pewien.

<Rene? Czyżby znaleźli twoją zgubę?>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

sobota, 7 kwietnia 2018

Od Stefki CD Kordiana

Gównarzeria przyszła i zaczęła się popisywać, a mi, biednemu kwiaciarzowi, którego niejedna osóbka odważyłaby się określić już mianem emeryta, pozostawało tylko uprzejmie dobierać ten walony dzban i wcale nie chodziło o takie, które przemierzały właśnie tutejsze uliczki. Wyciągałem kolejne, szykowałem, rozcinałem, szukałem, kręgosłup zaczynał boleć, towarzyszyły mi przy tym wszystkim ciche sapnięcia, no i oczywiście ciekawskie spojrzenie oczu chłopaka. Nawet nie wiedziałem, jakiego koloru, nie miałem najmniejszej ochoty przypatrywać się tej małej paskudzie, która się tutaj przytarabaniła. Wszystkie były po jednych pieniądzach, zarozumiałe bachorstwo, które i tutaj się powtórzę, myśli, że podbije cały świat i uratuje go przed upadkiem. Błagam was, wyrżnęliśmy się w pień, tutaj już nie ma co zbierać.

Pokazałem pierwszy lepszy wazon, jaki znalazłem, na moje szczęście się spodobał, dlatego bez ociągania zacząłem go pakować i wtedy, tuż po wyłożeniu kasy na stół zaczęła się jazda bez trzymanki i naprawdę nie mam zielonego pojęcia, dlaczego zgodziłem się, żeby ten dzieciak wziął moją krzyżówkę i zaczął ją rozwiązywać, jak gdyby nigdy nic, przy okazji pouczając mnie na głos. No błyszcz, błyszcz, ale łatwiej by było, jakbyś się smarku parszywy brokatem obsypał, bo naprawdę miałem ochotę usiąść i rozwiązać tę krzyżówkę samemu, bo kurwa były drogie. Szczególnie teraz. Dobrze, że miałem jeszcze kilka w zapasie, bo gdyby nie, to z radością zdzieliłbym gówniarza nią po łbie i jeszcze nawrzeszczał, już nawet nie licząc się z reputacją, no kurwa jego Maciek, no mi zajęcie na kolejne kilka godzin ukradł, bo się musiał wymądrzyć, pierdolę taką politykę. Napisał egzamin gimnazjalny i wielki pan i władca się znalazł, gówniarzu, PIT tyś kiedyś rozliczał? Nie? A jakiekolwiek podatki odprowadziłeś? Nie? No to może, chociaż kajak wynająłeś na wakacjach? Właśnie.
Jeszcze potem tekst o książkach, no mówię, coś tu śmierdziało wojskiem i zgranie kolejnego Kowalskiego, który na lektury charczy, brzmi lepiej, niż dobrze, prywatne zbiory z kilkudziesięciu lat wstecz pięknie błyszczały się w kartonach.
Już ignorowałem całą resztę i jak coś się działo, to odpowiadałem zdawkowymi mruknięciami, albo kiwaniem głowy, bo nic innego lepszego do roboty nie miałem, a naprawdę chciałem już zbyć chłopaka, zresztą jak resztę tych osobników, które najwyraźniej na łeb upadły już iks lat temu.
Jak na przykład Niemiec, który wlazł do kwiaciarni i z tego, co zauważyłem, pozwolił sobie na o jeden gest za dużo w stosunku do bruneta. Naprawdę nie chciałem się wtrącać do tego, co ich łączy, co nie, co robią, jak spędzają wolny czas i ogólnie co tam między nimi zachodzi, no ale jak mi zaczęli jeden na drugiego wrzeszczeć, to żem się skrzywił, bo mi renomę kwiaciarni popsują i co będzie. Wysłuchałem dokładnie wywodów chłopaka, który, no powiedzmy szczerze, emocji sobie nie szczędził i naprawdę chciałem ich wywalić na zbity pysk na bruk, bo nikt mi nie będzie się w lokalu darł, klepał po dupie i używał niecenzuralnych słów, no szanujmy się, błagam, proszę, liczę na litość sił wyższych, bo to, co ostatnimi czasy się działo, to była istna zakrawa na kpinę.
Parsknąłem, prychnąłem i już miałem reagować, opieprzyć chłopaka, jak i mężczyznę z góry do dołu i wyrzucić, kiedy chłopak po prostu go puścił i zamiatając tyłkiem, opuścił pomieszczenie, wcześniej pusząc się i jeżąc jak zirytowany kocur. Zerknąłem ze zdziwieniem na Niemca, który zdążył zarobić lepę na pysk, niezłe kazanie i szok spowodowany reakcją gówniarza.
Przetarłem twarz, ale mimo wszystko się uśmiechnąłem, bo takiej komedii już dawno nie widziałem, a wkurwiony chłopak wyglądał po prostu zabawnie.
Oczywiście za chwilę z pokorą przywitałem się z mężczyzną i zacząłem go obsługiwać, bo co innego mogłem zrobić, przecie to nie moja sprawa. Komentarzy jak zawsze sobie oszczędziłem, wzrok miałem nieobecny, a cała sytuacja przeszła bez najmniejszego odzewu, bo przecież, po co się jakkolwiek wychylać.
Życzenie miłego dnia tuż po zapłacie, skinięcie głową i opuszczenie lokalu. W końcu mogłem wrócić do panoramy, chociaż jedną musiałem przeskoczyć, bo nie mi przyszedł zaszczyt ją ukończyć.
Prychnąłem w myślach. Te dzieciaki w dzisiejszych czasy nie mają za grosz kultury i tego człowiek był bardziej niż pewien.

Z głośnym, aczkolwiek odprężonym westchnięciem przekręciłem klucz w drzwiach i uznałem, że mimo dość idiotycznych atrakcji, ten dzień był znośny i nawet przyjemny. Posprzątałem, przeliczyłem kasę, poukładałem jeszcze odżywki i koniec końców mogłem nareszcie opuścić klitkę, by odetchnąć świeżym śmierdzącym powietrzem, wyciągnąć papierosa i ruszyć z kopyta, bo dzisiaj dzień, w którym postanowiłem pozwolić sobie pofolgować i ruszyć na mieściny nawet na zwykły spacer, bo może to w końcu będzie ten upragniony dzień, gdy dostanę kulkę w łeb i ułożą mnie gdzieś obok babuszki, no kto by tego nie zapragnął? W takich realiach? Chyba każdy.
Liczyłem tylko na dzień bez dziewczyn, przy których załączałby mi się tryb Matki Teresy, czy innego obrońcy uciśnionych.
No, a potem namierzyłem tylko chłopaczynę z poranka, liczyłem tylko na możliwość spierniczenia stamtąd w podskokach bez zostania zauważonym, ale przydługie gapienie się na eleganckie wdzianko, w jakie się wbił, doprowadziło tylko do tego, że szybko odnalazł mnie spojrzeniem, a ja modliłem się tylko o szybką śmierć, bo raczej o panowanie nad emocjami u niego krucho, co udowodniła mi dzisiejsza akcja. Dlatego nie czekając dłużej, po prostu uciekłem spojrzeniem i ruszyłem dalej, odpalając kolejnego papierosa i licząc przy okazji na to, że żaden strażnik podwórka nie zdecyduje się mi za to urwać jaj, bo byli zdolni do wszystkiego, a szary Kowalski, taki jak ja, to przecie nic do zaoferowania nie miał.
Widok gówniarza jednak miał tam jakieś plusy, bo automatycznie załączyła mi się przypominajka o krzyżówce, którą przydałoby się kupić, bo ktoś zdecydował mi się popsuć zabawę na długie wieczory.
Byle mnie wzbudzić podejrzeń, byle nikogo nie skusić, byle wyjść bez szwanku, tylko o tyle proszę.
Co tam, że wychodziłem na hipokrytę, mimo poprzednich bzdetów umierać nie chciałem. Chyba.

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

piątek, 6 kwietnia 2018

Od Stefki CD Usagi - Zakończenie

Miałem ochotę coś roztłuc, gdy kobieta, zamiast postawić rzeczy na ladzie, która stała centralnie przed nią, postawiła wszystko na podłodze, no cholera jasna, myślała ona, czy jednak jakoś moment jej jakiekolwiek procesy myślowe ukrócił do minimum, bo żem pyska nastrzępił. Rozwydrzone bachorska, które myślą, że są w konspiracji, to świat przed nimi padnie na kolana i zacznie ich całować po stopach, kurwa światełka narodów, gówno prawda, srał to wszystko pies. Sami sobie zasłużyli na cierpienia, a teraz jeszcze płaczą.
No przepraszam, wystarczało nie poddawać się emocjom i rozwalać nastolatków o ściany ze swoją nadludzką siłą. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, a nawet jak potem poprawisz, to niesmak po złej nocy i tak pozostanie.
No, ale co miałem zrobić, jak podnieść te nieszczęsne pakunki, rzucić je na magazyn, bo mi kto jeszcze je podepcze, a nie chciałem mieć dziwnej, niezidentyfikowanej plany, czegoś rozpaćkanego na podłodze, żeby jeszcze potem to sprzątać, no do tego poziomu jeszcze żem się nie zapędził.
Westchnąłem ciężko, ogarnąłem pomieszczenie i oficjalnie zamknąłem na dzisiaj sklep, a kamień spadł mi z serca. W końcu wieczór, odpoczynek, cisza, spokój, piwo, kontynuowanie usypywania mojej małej górki z kiepów i nadzieja na lepsze jutro. Bo nic innego przecież mi nie pozostało, prawda? Podciągnąłem tylko rękawy, rozglądnąłem się po ulicy i upewniając się, że już nic, ani nikt, póki co mi nie zagraża, ruszyłem szybkim krokiem do mieszkania, przy okazji namiętnie obracając zapalniczkę w dłoniach.
— Przyszłam kupić kwiatki — oznajmiła kobieta, która na następny dzień ponownie postanowiła przybłąkać się do kwiaciarni, tym razem jednak w jakichś neutralnych i przede wszystkim normalnych intencjach. Bo przecież zakup chabazi był absolutnie na miejscu, od tego tutaj byłem, prawda? Przynajmniej kilka groszy wpadnie do kieszeni. Uniosłem brwi, ale pokiwałem głową. — Tylko te kwiaty mają być we wesołych kolorach i najlepiej z jakąś wstążką ładną — dodała. — No tak! Poprosiłabym również kilka kwiatków ale osobno. Mają być dla chłopców jak i dziewczynek. — No i teraz to mi gwoździa zabiła, bo co oznaczało „kwiaty dla dziewczynek” i „kwiaty dla chłopców”? Czy serio docieramy do momentu, gdy rośliny i ich rodzaje zaczynają mieć płeć, jakby facetowi róży nie można było wściubić na walentynki? No ja bym się ucieszył, jeszcze jakby mi takiego badyla, jaki atrakcyjniejszy mąż przytargał, to bym skakał i piszczał z radości jak bachorstwo z podwórza, tymczasem coś takiego? — To jak będzie? — No, ale jak to się mówi, klient nasz pan, dlatego bez zająknięcia, mruknięcia, czegokolwiek, po prostu przygotowałem jakiś tam, jak to poprosiła, kolorowy bukiet, kilka ciętych kwiatów i wszystko ładnie sprezentowałem w akompaniamencie gdzieś tam cichutko przygrywającego w tle Stromae.
Sprezentowałem wszystko, rzuciłem ceną, kobieta zapłaciła i nawet dobrze nie zareagowaliśmy, bo po prostu zniknąłem na zapleczu na dłuższy czas, a gdy wróciłem, nastolatki po prostu nie było.

Koniec.

Od Kordiana CD Stefki

Pomieszczenie było niezwykle ciasne, a ogromny wybór wszelakich kwiatów i produktów do nich potrzebnych był naprawdę duży. Właściciel lokalu doskonale zaplanował umeblowanie, gdyż mimo przepychu, wszystko miało swoje niezmienne miejsce. Olgierd nie miał jednak zamiaru zmieniać decyzji. Podobał mu się ten bukiet, który wziął ze sobą do środka. Myślał jeszcze nad kupnem kwiatu w doniczce, jednak zrezygnował, gdyż wiedział, że jego klientka jest w takim stanie, że nie może zaopiekować się sobą, a co dopiero kwiatkiem. Nie mówiąc o człowieku.

Sprzedawca zaproponował kupno wazonu. Tradycyjna śpiewka, by komuś jeszcze coś wcisnąć do zakupu, ale nie było to nic złego. Brunet ucieszył się w sumie na propozycję wazonu, a kiedy chwilkę pomyślał, przypomniał sobie, że w ostatnim czasie, kiedy starsza kobieta wpadła w furię rozbiła swoich chyba ze cztery, więc… bukiet mógł trafić do szklanki.
- A ma Pan jakiś taki wazon… no wie Pan… taki wykwintny? Taki porcelanowy z jakimś eleganckim wzorem? Osoba, dla której to kupuję bardzo lubi klasykę – przedstawił swoje zapotrzebowanie. Mężczyzna na te słowa nieco się zdziwił, jakby żądania chłopaka były czymś dziwnym, ale nie były. Powód zaskoczenia był inny, ale Litwin go nie znał.
- Myślę, że znajdę coś odpowiedniego – odpowiedział serdecznie i zrobił parę kroków za siebie, gdzie stały sterty jeszcze nie rozpakowanych kartonów. Po kolei odcinał taśmę i otwierał kolejne pudła. Chłopak w tym czasie rozglądał się po pomieszczeniu. Zauważył niedaleko swoich rąk gazetę, a właściwie krzyżówkę. Leżał na niej niezatkany długopis. Oggi obrócił ją lekko w swoją stronę, by zobaczyć jakie są hasła. Większość z nich była nierozwiązana. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, kiedy zobaczył, że jednym z rozwiązań jest stolica jego ojczyzny.
- Co Pan myśli o tym wazonie? – spokojnym głosem spytał sprzedawca. Tym pytaniem wybił chłopaka z rozmyślań nad krzyżówką i poszukiwań w głowie haseł. Zdezorientowany spojrzał na rudego mężczyznę, a potem na wazon. Był w ciemnym, bordowym kolorze ze srebrnymi wzorami w kształcie kwiatów. Pięknie błyszczały się w promieniach letniego słońca.
- Aż szkoda mi go oddawać… jak ma być rozbity jako kolejny – pomyślał i sam zaśmiał się w duchu z siebie i ze swojego chwilowego egoizmu – Jest piękny – powiedział do mężczyzny – Wezmę go – oświadczył. Brodacz z zadowoleniem skinął głową i zabrał się za ładne pakowanie. W sumie… nie musiał tego robić. Za pakowanie na przykład na prezent również można było brać drobną opłatę, ale chłopak przypomniał sobie, że nie zna zupełnie cen w kwiaciarni, więc jeśli sprzedawca wyskoczy z jakąś wielką ceną, to będzie miał problem z zapłatą, ale liczył na to, że cena bukietu nie wynosi 50 zł. Ponownie wrócił wzrokiem do krzyżówki i odgadywał kolejne hasła. Nie pochodził z Polski, ale doskonale znał ten język. Nie znał wszystkich słów, raczej nikt, nawet rodowity Polak ich nie zna, ale jeśli obcokrajowiec jest w stanie rozwiązywać krzyżówki to jego znajomość języka jest naprawdę dobra.
- Proszę – na ladzie została położona ładna torebeczka, w której zapewne był wazon, a zaraz obok bukiet – To będzie razem 40 zł – oznajmił. Olgierd sięgnął do swojego portfela i wyciągnął dwa banknoty po 20 zł, po czym schował go z powrotem do kieszeni.
- Długo się Pan głowi nad tą krzyżówką? – zapytał żartobliwie.
- No, niestety dosyć długo – odpowiedział brodacz i oparł się o ladę.
- Mogę? – zapytał brunet wskazując palcem na gazetę. Rudy sprzedawca nie miał nic przeciwko. Machnął na tak, mając na twarzy wypisane coś w stylu „ Jeśli chcesz to proszę, powodzenia „. Olgierd obrócił krzyżówkę tak, aby i on i mężczyzna ją widzieli.
- Stolica z Basztą Giedymina i Ostrą Bramą. Giedymin to słynny władca Litwy, zaś stolicą Litwy jest Wilno – wpisał literki w krateczki – Lekceważące zwracanie się do kogoś to dezynwoltura. Marnować czas na próżno to inaczej mitrężyć. Chylenie się ku upadkowi na przykład jakiejś warstwy społecznej to dekadencja. Inaczej rzeczy niematerialne to imponderabilia – kolejne hasła Oggi wpisywał w kratki krzyżówki – Długo Pan rozwiązuje krzyżówki?
- Nie. Skąd… to raczej z nudów, kiedy nie ma ruchu – odpowiedział bez emocji, jakby był zmęczony. A dopiero co obsługiwał Olgierda z radością i entuzjazmem.
- To dosyć trudna krzyżówka, jak dla osoby nie wtajemniczonej w system rozwiązywania. Kiedy już się ich trochę rozwiązuje, hasła się powtarzają – wytłumaczył – Może jednak lepiej spróbować z literaturą? – zaproponował brunet i spojrzał na kwiaciarza. Ten tylko westchnął.
- Mam czytać książki, gdzie pełno cenzury i kłamstw? – zapytał z ironią. Litwin zaśmiał się na to pytanie i rozbawiony odpowiedział.
- A skąd! Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby to Panu proponować – zapewnił – Również nie czytam literatury z księgarni. Szukam w archiwach oryginalnych przekładów poezji i poematów. Może Pan nie uwierzyć, ale… prawie nikt nie czyta TYCH książek – uśmiechnął się, zaś mężczyzna nic na to nie odpowiedział tylko się zamyślił. Nastolatek wziął z lady kwiaty i torebkę, podziękował i już miał odchodzić do drzwi, żegnając się przy tym, kiedy do lokalu wszedł milicjant ubrany w charakterystyczny mundur, w którym chodziły niemieckie oddziały. Brunet znał go, gdyż wojskowy był jednym z jego klientów. Uśmiechnął się lekko na jego widok i przywitał po niemiecku. Mężczyzna skinął czapką, jednak to, co zrobił później wywołało agresję bruneta. Mianowicie Niemiec klepnął go w tyłek, kiedy go mijał po czym się zaśmiał pod nosem. Chłopak w momencie stanął bez ruchu, jak kamienny posąg i nawet nie odważył się odetchnąć, ale kiedy dany czyn trafił do jego świadomości do działu „ Mój honor „ to… odpowiedź nie zapowiadała się miło. Z lekkim drżeniem odłożył torebkę i bukiet na ziemię. Z błędnymi oczami odwrócił się do sierżanta, który stał do niego plecami. Podszedł powoli i zastukał go w ramię. Ten odwrócił się i otrzymał silnego plaszczaka w mordę. Odgłos rozniósł się po lokalu. Nie było to powalające uderzenie, ale haniebne. Nie czekając na opamiętanie Niemca, Olgierd złapał go za fraki i wyciągnął lekko w górę, żeby musiał stać na palcach.
- Nie jestem Twoją dziwką! – krzyknął mu po niemiecku prosto w twarz – Ile razy mam Ci to powtarzać?! Żadnego klepania, dotykania, całowania i seksu! Rozumiesz?! Jak nie pasuje to wywalaj do dziwek za rogiem i nabaw się syfu! A spróbuj, kurwa, coś mi zrobić, a nie pożyjesz… - warknął i puścił ubrania milicjanta. Ten zachwiał się lekko. Na jego twarzy był wymalowany czysty szok. Jeszcze nigdy nie widział chłopaka w takiej furii, choć i tak to nie było jego maksimum. Siedemnastolatek oddychał ciężko i z wściekłością patrzył na Niemca. Obrócił się gwałtownie, zabrał zakupione rzeczy i wyszedł bez słowa na ulicę, gdzie stał jego kolega, ale był zbyt zajęty szlugiem, aby cokolwiek widzieć czy słyszeć. Litwin zrobił kilka szybkich kroków, po czym zaczął zwalniać. Humor dnia tego zszedł z niego momentalnie. Nie miał już ochoty na pracę, ale musiał za coś żyć. Miał tylko nadzieję, że jego klientka nie będzie wyjątkowo uciążliwa.
- Mam dla niej prezent… będzie się lepiej czuła – powiedział do siebie i wrócił do swojego mieszkania. Nie był jeszcze po śniadaniu, więc agresja w kwiaciarni mogła być częścią głodu. Musiał też się przebrać w swój elegancki strój.

< Stefka? Przestraszyłeś się? >

czwartek, 5 kwietnia 2018

Od Usagi CD Stefki

Mężczyzna się złościć. Trochę mi się zrobiło smutno, ale tak tylko trochę. Mój entuzjazm został spalony przez niego, ale nie podałam się. 
— Kochanieńka moja, to cudownie z twojej strony, naprawdę, ale... - zaczął rozmowę. - ...jak mi zobaczą, co się dzieje, to nam obu może się dostać, a jak ci jeszcze znowu te uszęta wynajdą i przypomną sobie, że w sumie się z tobą spoufalam, to kulka w łeb murowana - chyba się bał lub po prostu mnie nie chciał widzieć na oczy. - Zachowaj to dla siebie, cokolwiek tam masz, naciesz się, nie wydawaj pieniędzy na starego starusieńkiego i staraj się nie odwdzięczać za rzeczy oczywiste, bo ci każdy normalniejszy pomoże w ten sposób, przecie i tak wszyscy w tym siedzimy. - chyba wylądował wtedy swoją całą złość oraz frustracje. Spojrzałam się na niego trochę zamyślona ale też i poważnie - No, zmykaj mi z widoku teraz, bo za chwilę zamykam. - dodał na sam koniec. 
Nie chcąc się sprzeczać, zostawiłam podarunki na ziemi następnie skierowałam się do wyjścia. 
- Do zobaczenia - odparłam machając ręką w jego stronę. On spojrzał się tylko na mnie wzrokiem mówiącym " Idź sobie już wreszcie! Nie chce ciebie tutaj!"
Wyszłam i skierowałam się do domu. Tam od razu położyłam się do łóżka i zasnęłam. Nic więcej nie było mi potrzebne w tej chwili. 
Ranek. Była godzina czwarta, więc oznaczało to, że muszę już wstawać. Zapewne się spóźnię ale to normalne u mnie, jeżeli chodzi o taką porę dnia. Że też zawsze mi muszą dawać patrole o takich godzinach! Gdyby nie to, to bym się z pewnością bardziej przydała, a tak to jestem jak chodzące zombie. Wzięłam małe co nie co na ząb. Wzięłam Ryuu że sobą i wyszła z mieszkania. Ziewałam przez całą drogę do głównej kwatery. Tam dostałam patrolowania okolic z wczoraj. Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem na samą myśl o tym jak to ten mężczyzna będzie się na mnie denerwował. Co prawda trochę mi zeszło tuż po tym jak zdałam raport, ale kwiaciarnia była dzisiaj otwarta szybciej niż w inne dni. Jako, że zapomniałam czapki swojej z domu, dostałam jedna od pewnego żołnierza. Byłam mu wdzięczna, bo gdyby nie on z pewnością musiałabym wracać do domu po swoją. 
- Dzień dobry - przywitałam się z uśmiechem na twarzy, a on spojrzał na mnie w krzywy sposób.
- A ty tu czego? - spojrzał się na mnie.
- Przyszłam kupić kwiatki - orzekłam. Jako, że będę przechodzić koło kościoła to świetna okazja, aby wejść do środka i złożyć hołd jednemu z moich kompanów. - Tylko te kwiaty mają być we wesołych kolorach i najlepiej z jakąś wstążką ładną - dodałam, uśmiechając się. - No tak! - przypomniało mi się w ostatniej chwili. - Poprosiłabym również kilka kwiatków ale osobno. Mają być dla chłopców jak i dziewczynek - mój patrol miał dzisiaj nieograniczony czas, a że koło kościoła znajdował się również szpital dziecięcy to miałam wręcz doskonałą okazję aby zaliczyć dwa miejsca za jednym razem. - To jak będzie? - spojrzałam się na niego. 

<Stefka? ^^>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

środa, 4 kwietnia 2018

Od Stefki CD Usagi

Wyleciała w podskokach, a mnie przyszło się zacząć porządnie zastanawiać, na cholerę na to zrobiłem. Jeszcze mi kto nakabluje, napluje w twarz, bo sprzedałem nie tego tulipana, co trzeba i co będzie? Więzienie będzie za wspomaganie mutantów w potrzebie, bo nie potrafiłem po prostu jak człowiek zamknąć języka za zębami, zamilknąć i nie wtrącać się w sprawy osób trzecich, no tylko rzucam się jak Matka Teresa z Katapulty i ratuję te bogu ducha winne istoty, a sam potem za to życiem przepłacę, zobaczycie. Jeszcze mnie bohaterem narodowym uczynią, jak się już spod okupacji wymskną. Stefka Mazur, samotny kwiaciarz alias Gołębie Serduszko, przetrzymywał posiadaczy anomalii między nowymi dostawami odżywek do kwiatów, gdzie moja pokojowa nagroda Nobla, powinienem dostać już co najmniej trzy. Nie będą nam niemcy pluli w twarz, powiadam wam, jeszcze zadbam o...

Nie, zdecydowanie nie, panie ptasiarz proszę usiąść spokojnie i się nie wyrywać, bileciki do kontroli, nie ma? No to proszę nam podać swój pesel, spokojnie, proszę się nie martwić światem i pańskim własnym jestestwem, pan przecie i tak jest tylko mięsem.
Mówię wam, kiedyś jednak uwierzę w słowa muzyka, którego do tej pory namiętnie słuchałem i zrobię te pierdolone sześć zer.
Aż korzystając z okazji i chwili spokoju, bo godziny martwe nadeszły, nikt nosa z domu nie wystawiał, załączyłem playlistę na starej, zjechanej już nieco komórce i zacząłem bujać się w rytmy hitów sprzed dobrych trzech, czterech lat, wspominając przyjemne chwile, gdy jeszcze nikt ci nie wsadzał shotguna do mordy, albo nie przykładał spluwy do czoła, bo akuratnio jakoś tak się krzywo zerknąłeś.
Odliczałem godziny, minuty, sekundy, do zamknięcia tego nieszczęsnego budynku, spierdzielenia w domu, przejarania paczki szlugów i zaginięcia w odmętach pościeli, mrucząc pod nosem, bo ciepło, bo miło, bo wygodnie.
No, a na dosłownie chwilę przed zamknięciem sklepu do środka ponownie wparowała uszasta dziewoja, czego początkowo nie zakodowałem, dopiero gdy usłyszałem jej głos, jakiś tam pstryczek mi przeskoczył we łbie.
— Dobry! — odparła, gdy z przyzwyczajenia rzuciłem przywitaniem, no, a że pora już późna, to trzeba było się należycie przywitać, prawda? Zerknąłem na kobietę. Nie no, bliżej jej było do nastolatki. — Przepraszam, że się narzuciłam dzisiejszego ranka. Dziękuję również za pomocną dłoń. W ramach podziękowania przyniosłam coś dla pana.— W moją stronę poleciały dłonie z prezentami, na których widok brwi momentalnie mi podbiło do góry, a mowę nieco odebrało, bo co ja miałem teraz, do cholery jasnej zrobić.
Zaburczałem pod nosem, mruknąłem coś, warknąłem i westchnąłem cicho.
— Kochanieńka moja, to cudownie z twojej strony, naprawdę, ale cholera, jak mi zobaczą, co się dzieje, to nam obu może się dostać, a jak ci jeszcze znowu te uszęta wynajdą i przypomną sobie, że w sumie się z tobą spoufalam, to kulka w łeb murowana — burknąłem, stukając palcami o ladę. — Zachowaj to dla siebie, cokolwiek tam masz, naciesz się, nie wydawaj pieniędzy na starego starusieńkiego i staraj się nie odwdzięczać za rzeczy oczywiste, bo ci każdy normalniejszy pomoże w ten sposób, przecie i tak wszyscy w tym siedzimy. — Westchnąłem pod nosem. — No, zmykaj mi z widoku teraz, bo za chwilę zamykam.

Od Usagi CD Stefki

Zaczęłam krążyć po kwiaciarni. Każdy z kwiatów miał specyficzny ładny zapach. Kwiat, której nazwy nie znałam, nosił dość specyficzną nazwę. Nie znałam co prawda tego kwiatu z wyglądu, ale nazwa obiła mi się o uszy. Spojrzałam się na mężczyznę, który wyglądał przez szybę okna. Ceglane włosy błyszczały się w promieniach słońca. Pojedyncze siwe włosy mało co byłe zauważalne. Oczy, które podążały za ludźmi zza okna. Mężczyzna czekał, aż tamci sobie pójdą. Postura mężczyzny była postawna, zupełnie tak jakby kiedyś był policjantem czy coś w tym stylu. W mundurze zapewne było mu do twarzy.
- To ja będę się już zbierać — pomachałam mężczyźnie. Wzięłam Ryuu w objęcia, następnie wyszłam ze sklepu.
Przyjrzałam się godzinom otwarcia sklepu. Miałam zamiar odwdzięczyć się mężczyźnie w odpowiedni sposób. Po zdaniu raportu mojemu przełożonemu mogłam wrócić do domu. Dzisiejszy dzień należał do tych luźniejszych, cieszyłam się z tego nieogromnie. Weszłam do sklepu, tam poprosiłam starszą sprzedawczynię czy mogłaby mi zapakować małe co nieco z jej sklepu jako prezent w ramach podziękowania. Pyszne ciastka, które to staruszka sprzedawała w tym sklepie były najlepsze, jakie znałam w tutejszej okolicy. Dodatkowo zakupiłam małą buteleczkę trunku. Co jak co, ale tamten mężczyzna był wystarczająco duży, aby pić alkohol. Ciastka zapakowane były w przepiękne, kolorowe pudełko wraz ze wstążką na samej górze. Natomiast butelka trunku nie została zawinięta w papier czy coś. Co to, to nie! Buteleczka sama w sobie była ładna. Mała wstążka wystarczyła, aby ją odpowiednio przyozdobić. Spojrzałam się na zegarek. Miałam jeszcze jakieś czterdzieści minut przed zamknięciem kwiaciarni. Dojście do celu zajęło mi około dwudziestu minut. Pozostało mi tak więc jeszcze ostatnie dwadzieścia minut, nim ceglasto-włosy mężczyzna zamknie swój biznes. Weszłam do środka, a mały dzwoneczek dał znać, iż kolejny klient przyszedł.
- Dobry wieczór! - usłyszałam znajomy głos.
- Dobry! - powiedziałam radośnie z wymalowanym uśmiechem na twarzy. - Przepraszam, że się narzuciłam dzisiejszego ranka. Dziękuję również za pomocną dłoń. W ramach podziękowania przyniosłam coś dla pana. - wyciągnęłam obie dłonie wraz z oba prezentami dla niego.

<Stefka? trafiłam z prezentem? ^^>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

Od Cedrika do Friedricha

Zazwyczaj, kiedy z nieba siąpi deszcz, ludzie nie są skorzy do wychodzenia z domu. Tak było i tego dnia. Ulice były prawie idealnie puste, powietrze wilgotne, a wieczór ciemny. Ja nie leżałem ani w szufladce "zazwyczaj", ani "ludzie". Tak przynajmniej twierdzili wszyscy w moim otoczeniu. Lubiłem snuć się w takie dni po mokrym świecie. Wokół panowała wtedy idealna cisza i porządek. Nie to co w moim mieszkaniu, tam zawsze był bałagan. Takie wyjścia były miłą odskocznią. Raz na jakiś czas ulicą leniwie przejeżdżał samochód, świecąc jasnymi reflektorami, rozjaśniając chodnik i jezdnię. Szedłem już prawie pół godziny, ale coraz bardziej zbliżałem się do celu. Była nim knajpa, w teorii kopalnia złota, dla łowcy takiego jak ja. W praktyce mogło być zupełnie inaczej. Ciężko zliczyć, ile miejsc sprawdziłem już bez żadnego skutku podczas swojej kariery. Miałem prawie całkowitą pewność, a kończyło się fiaskiem. Tym razem źródło było mało wiarygodne, a ja szedłem tylko "by niczego nie przegapić". Mimo to zawsze pozostawała szansa, że coś, a raczej ktoś tam będzie.

Gdy już dotarłem na miejsce, zobaczyłem wyblakły szyld, który miał sugerować, że nie znajdę tu żywej duszy. Bardzo często takie miejsca miały coś do ukrycia. Nie zrażony zbytnio pierwszym wrażeniem, pchnąłem drzwi. Nie stawiały oporu i chwilę później byłem już w środku. Główne pomieszczenie było puste. Krzesła, kanapy, stoły, wszystko wyniesiono. Zostały po nich tylko poświaty w postaci wytartych paneli. Farba zaczynała schodzić ze ścian, a na podłodze walało się potłuczone szkło. Za to na zapleczu za to paliło się światło. Nie było tutaj się zbytnio nad czym rozwodzić. Po prostu odsunąłem płachtę, która wisiała w przejściu, oddzielając dwa pomieszczenia i wszedłem do małej kuchni. Od razu w oczy rzuciła mi się drobna postać siedząca naprzeciw wejścia. Obok niej leżał plecak, a ona właśnie jadła jabłko. Zauważyła mnie w tym samym momencie, co ja ją i od razu wyciągnęła spluwę, upuszczając owoc.
- Opuść... - zacząłem, ale ona już wystrzeliła.
Pocisk powinien trafić w okolicę mojego obojczyka. Trafiłby, gdyby skóra w tym miejscu nie stwardniała, stając się kuloodporna. Zamiast tego odbił się i wbił się w ścianę. Strzelec nie czekał na moją reakcję, już wcześniej puścił się biegiem w ciemny korytarz. Rzuciłem się za nim. Byłem kilka metrów w tyle i gdy dotarłem do metalowych drzwi, prowadzących na zewnątrz były zamknięte. Wyważyłem je niewiele myśląc. Prawdopodobnie każda normalna osoba miałaby z tym problem. Na szczęście ja potrafiłem sobie dodać siły czy też pancerza, kiedy tylko chciałem. Wystarczyło kilka niewidocznych zmian. Mutant był już na drugiej stronie ulicy, więc ruszyłem jak najszybciej w jego ślady. Byłem szybszy i z pewnością bym go dogonił, gdyby nie jadący samochód. O nie, nie zagrodził mi on drogi, nie przejechał przed nosem, zmuszając do zwolnienia. Po prostu porządnie przypieprzył wprost we mnie. Gdybym powiedział, że się tego spodziewałem, skłamałbym. A przecież już kilkuletnie dzieci uczy się patrzenia w lewo i w prawo przed przejściem na drugą stronę. Ja jednak zbyt skupiłem się na pościgu. Słyszałem dźwięk hamowania, więc prawdopodobnie największy wpływ miała na to mokra ulica. Patrzyłem chwilę, jak moja niedoszła zdobycz znika za rogiem, dopiero wtedy podniosłem się do siadu. Z samochodu wystrzelił zaalarmowany kierowca.
- Nie ruszaj się, zaraz zadzwonię po karetkę - powiedział mężczyzna szybko wyciągając telefon z kieszeni.
Mówił dość spokojnie, jak na osobę, której przed chwilą jakiś idiota wyskoczył na maskę. Stanął przy mnie i już miał wybierać numer. Powstrzymał się, kiedy machnąłem nieuszkodzoną ręką, jakby to była zwykła drobnostka. Złamana ręka. Wielkie mi halo.
- Nie będzie to konieczne - zapewniłem niemrawym mruknięciem.
W pierwszej chwili brunet, chyba pomyślał, że jestem w jakimś szoku, albo że się przesłyszał. Rozwiałem jego wątpliwości, kiedy jakby nigdy nic naprostowałem rękę, która ewidentnie wyglądała na złamaną. Nawet nie skrzywiłem się z bólu, a i ona wróciła do normalnego stanu. Wstałem z ziemi i otrzepałem ubranie, które niestety nie przeszło za dobrze tej próby. Dopiero teraz spojrzałem na kolesia, przez którego straciłem przypływ gotówki. Wyraz jego twarzy świadczył o czym, że balansował gdzieś między zaskoczeniem, a reakcją. Istniało duże prawdopodobieństwo, że nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego, więc w sumie mu się nie dziwiłem. Ja również uniosłem brew w niemym pytaniu, które mówiło tyle co "No i czego się gapisz?".  Natomiast na moich ustach zagościł drwiący uśmiech. Musiałem wtedy wyglądać, jak szaleniec. Zwłaszcza, że każdy inny mutant w tej sytuacji po prostu by zwiał, nie chcąc narażać się na wezwanie władz. A ja nie dość, że całkowicie zignorowałem sprawę potrącenia mnie samochodem, to dodatkowo nigdzie się nie wybierałem.


< Richy?>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

Od Fajki CD Kordiana

Miała jedno zadanie. Ostrzec go i obserwować. A przynajmniej to w wielkim skrócie pisało na kartce, która była teraz ściskana w kieszeni czarnej jak węgiel kurtki. Zastanawiała się co zrobi chłopak. Czy ucieknie sam? A może wybiegnie z kilkoma osobami? Wyglądał na biednego, łagodnego chłopaczka poturbowanego przez życie. Z jakiegoś powodu lubiła wymyślać backstory dla randomowych ludzi spotkanych za dnia. Kto wie, może ten młody mutant tylko na takiego wygląda, ale skrywa w sobie nieodkryty talent kulinarny? Może dziwka stojąca pod latarnią nieopodal tak naprawdę jest najlepszą ciocią na świecie? Może jakiś mężczyzna z dobrodusznym wyrazem twarzy, który przeszedł szybkim krokiem ma jakiś mroczny sekret ale chowa go przed żoną? A może w końcu jeden z tych niemców, którzy robili rekonesans lokalu, miał dwójkę dzieci, chłopca i dziewczynkę. Każdego wieczora czytał im niemieckie bajki i śmiał się gdy jadły chleb z cukrem a w pracy, jak gdyby nigdy nic, zajmował się katowaniem mutantów.

Oparła się o zimną ścianę budynku na przeciwko domu uciech. Przechyliła lekko swoje biodra i odpaliła papieros z paczki skradzionej dla przypadkowej kobiety, bardzo cieńki. Nigdy nie przykuwała uwagi do tego jakiej jakości jest papieros. Nie lubiła palić i zdecydowanie nie lubiła zapachu tytoniu, bo dla niej to był po prostu dym. Ale jakoś musiała się regenerować a palenie było najszybszym i najprostszym sposobem. Po za tym musiała czekać. Niemcom nie spieszyło się na atak na agencję towarzyską a Olgierdowi na wyjście. Czyżby nie zamierzał ratować nikogo? Wypuściła obłok dymu. Nie potrzebowali samobójcy w oddziale. Obserwowała jak sytuacja się rozwija i nie musiała czekać długo gdy zobaczyła poruszenie na dachu. Uniosła brew i wyszeptała ciche aczkolwiek zimne:
- Ciekawe...- Zaciągnęła się unosząc brew. Czyżby chciał ratować wszystkich? Dosyć naiwny pomysł, ale chciała to zobaczyć.
Gdy na miejscu zjawił się oddział SS, ona już dopaliła papieros i przydeptała peta. Co prawda żołnierze otoczyli budynek ale mieli problem z wejściem. Skupieni na próbie wtargnięcia nawet nie zauważyli poruszenia na dachu. Przewróciła oczami. Musiała pomóc temu małemu, choć niezwykle urokliwemu idiocie. Ale co mógł wiedzieć będąc tak młody? Z pewnością będzie musiał nauczyć się tego, że nie zawsze uratuje wszystkich...
W kilka chwil zmieniła się w słup dymu, co dla postronmego widza wyglądałoby raczej jak spontaniczne samospalenie. Ubrania opadły na ziemię a ona niezauważalnie rozpłynęła się. Na szybko przemyślała kilka opcji. Wiele z nich kończyło się kulką między oczami albo rozproszeniem niemców. Szczególnie druga opcja podnosiła ryzyko tego, że zauważą uciekinierów na dachu więc sunęła przy ziemi aż za linię wroga. Niemcy z trudem przebijali się przez warstwę betonu, która zablokowała to, co kiedyś było wejściem. Teraz, między śladami po ryciu, tkwiły niewielkie ładunki wybuchowe. Wybornie. Musiała działać szybko ale nie odpuściłaby efektownego wejścia. Wybuch nie był duży ale wystarczający by wzbić chmurę pyłu. Wtedy krzyknęła z owej chmury
- Herr General!- Musiała jakoś odwrócić uwagę od chłopaka. A jak najlepiej odwrócić uwagę? Zwrócić ją na coś innego. Niech myślą że mutant jest tu, nie na dachu. Dlatego tylko przyjęła dymny, kobiecy kształt. To wymagało wprawy aby nie rozpłynąć się kilka sekund potem i jednocześnie nie zmaterializować się. Spanikowany szeregowy od razu krzyknął twarde, niemieckie:
- Mutant!- A sekundę później dał się słyszeć rozkaz:
- Totschlagen! Feuer!- Powietrze natychmiast przeciął grad pocisków, a wszystkie w jej kierunku. Przez chwilę poczuła się jak sitko. To zabawne uczucie być przebitym przez powietrze. Czuła jak atakującym mrozi krew w żyłach, gdy dymna postać dalej stała nienaruszona. Nawet nie zauważyli tego, że zostali przez nią otoczeni. Przyciągnęła do siebie każdą cząstkę dymu z okolicy i zajęła się fazą B swojego okrutnego planu, a mianowicie gazowaniem. Dopadała po kolei żołnierzy i zaciskając swoje smukłe palce na ich rozgrzanych szyjach z niepochamowaną satysfakcją wpychała do ich gardeł litry dymu, spalin, zanieczyszczeń i czego to jeszcze nie było w zanieczyszczonym powietrzu Warszawy. Oczywiście musiała robić to w odpowiedniej kolejności aby żaden nie wpadł na głupi pomysł w postaci ucieczki. Była już wprawiona o wiele bardziej w porównaniu do jej pierwszego morderstwa. Wtedy była tylko zagubioną nastolatką i broniła się przed gwałtem a dziś była już kimś innym. Była kobietą z wydartą częścią uczuć, która obrzucając pogardliwym wzrokiem swoje łzawiące od gryzącego, gęstego dymu ofiary. Oglądała jak próbowały usilnie złapać choć drobinkę tlenu. Już nie myślała o tym, że być może niektórzy z nich mają rodziny. Wyzbyła się wyrzutów sumienia już dawno temu. Delektowała się za to widząc jak niemiecka świnia dławi się i miota, w żałosnych próbach ratowania się. Kolejno padali bezwładnie na ziemię jak kukiełki po skończonym przedstawieniu. Ostatni duszący się niemcy jeszcze próbowali się ratować ale ostatecznie większość skończyła jako blade, drgające jeszcze niekiedy truchła z szeroko otwartymi oczami i ustami, jak ryby pozbawione wody. Uniosła jedynie kącik ust gdy pomyślała ironicznie o zagazowanych niemcach. Wiedziała, że to raczej nieliczna cześć oddziału i zaraz będzie ich więcej ale cel był już daleko więc nie poświęcała im już więcej czasu. Spojrzała jeszcze na dach. Zdaje się, że chłopak uciekł, ale wiedziała, że to nie koniec zadań tego dnia. Miała tylko nadzieję, że nikt nie zauważył ucieczki ludzi z klubu po czym rozwiała się. Dym odsłonił sine trupy co od razu zostało zauważone przez pierwszego przechodzącego przechodnia. Usłyszała nawet jakiś damski krzyk ale ona była tylko lekko poirytowana tym, że znowu musi znaleźć swoje ubranie i że znowu pachnie spalinami
***
Powoli wkradła się do swojego lokum. Zamieszkała na poddaszu jakiegoś domu tuż przy Wiśle. Niżej mieszkała jakaś staruszka i zdaje się nie miała nic przeciwko. Czasem Zoe nawet zastanawiała się, czy w ogóle pamięta o tym, że ktoś u niej mieszka. Poddasze było całkiem obszerne i przytulne. Miało też podstawowe sprzęty takie jak kuchenka czy lodówka, jednak ona od razu pacnęła na swój ukochany materac, poduszkę i kocyk. Marzyła o masakryczne gorącej kąpieli i długiej, conajmniej półrocznej drzemce, na którą nie mogła sobie pozwolić. Każda przemiana kosztowała ją energię więc wymęczona spojrzała tylko na biedne roślinki, stojące przy oknie, które ktoś kiedyś wyrzucił a ona o nie pieczołowicie dbała by znów były piękne. Miała bardzo silny instynkt opiekuńczy i niekiedy zdażało jej się uratować coś co ewidentnie było martwe. Przynajmniej im mogła pomóc w kraju pochłoniętym wojną. Podobnie czuła się gdy zostawiła kartkę dla Olgierda w jego mieszkaniu. Zgodnie ze wskazówkami chciała go przedstawić dla Ruchu Oporu a na kartce było miejsce ponownego spotkania. Miała nadzieję, że nie zrobiła złego pierwszego wrażenia, bo chłopaczek wyglądał na conajmniej przestraszonego gdy go zostawiła. Wyobrażała sobie, że też jest takim biednym uszkodzonym i niechcianym kwiatkiem o którego ktoś musiał zadbać... ale może skoro pomógł tylu ludziom, będzie chciał pomagać znowu. Westchnęła cicho tuląc swój kocyk. Natłok myśli to ostatnia rzecz jakiej dzisiaj potrzebowała. Zamknęła więc oczy wsłuchując się w pierwsze krople deszczu, dudniące o dach by na chwilkę zapomnieć o życiu.

<Kordian? Teraz już wiesz czym Fajka była zajęta c: >