M

niedziela, 8 kwietnia 2018

Od Friedricha CD Rene

Rutynowy obchód to moje jedno z podstawowych obowiązków. Gdybym był niższej rangi niż porucznik, z pewnością poruszałbym się w grupie 2-3 osobowej. To coś w rodzaju 'wsparcia', gdyby mieliby w jakiejś kwestii zainterweniować. Będąc niskiej randze żołnierzem, sam pewnie mógłby zostać zamordowany. W większej grupie ryzyko się zmniejsza. Porucznik i wyżej postawieni ludzi są bardziej samowystarczalni, mimo że na większość rzeczy oficjalnych i tak poruszają się z dodatkową eskortą. I wszyscy mniemają, że ten system działa. Nie, nie działa. Znając godziny obchodów, obchody są bezsensowne. O wiele bardziej efektowne byłyby nieregularne obchody, nagłe kontrole. Jeśli oczywiście chcemy być skuteczni. Z resztą cała ta zabawa jest dla mnie bez sensu. Nikt nie potrafi dostrzec jak ta wojna niszczy. Bo umrze albo moja dusza, albo moje ciało.
Mój obchód chwilowo kończyłem przy wejściu w parku. Stanąłem przy jednej z wielu ławek rozstawionych wzdłuż ścieżki. Naprawdę ładna okolica, ze zdrowymi drzewami, które latem dawały sporo cienia i cudownie zadbana trawa. Widocznie nie próżnują.
Czułem na sobie spojrzenie. Po wielu latach z doświadczenia wiem, że żaden przyjazny żołnierz, a tym bardziej cywil nie zwraca szczególnej uwagi na kogoś takiego jak ja: młodzieńca z rozmarzonym wyrazem twarzy nietykającego normalnych ludzi. Czułem się niekomfortowo z taką sytuacją, więc wyciągnąłem papierosa, którego zawsze odpalałem w chwilach takich jak ta. Widząc zbliżających się innych żołnierzy rzuciłem im sygnał delikatnie głową za siebie. Ci spojrzeli po sobie wiedząc co robić. Mijając mnie zasalutowali  i zmierzali do kogoś za mną. Faktycznie ktoś tam był. Taka sama procedura, sprawdzanie papierów. Odwróciłem głowę wciągając do płuc dym tytoniowy. Przymrużyłem oczy lustrując kobietę. Przed chwilą ją legitymowałem. Ona mnie śledziła? I kogoś mi cholernie przypominała. Kogoś kto był powiązany z moją byłą. Zdecydowanym krokiem dołączyłem do towarzystwa. Świdrowałem ją uważnie wzrokiem dostrzegając to czego cholernie chciałem uniknąć: nerwowa postawa jak pocierania dłoni, twarz, niespokojne spojrzenie. Chociaż legitymują ją już drugi raz. Jeśli oczywiście mnie śledziła. W dodatku ubiór wyglądał mi na podejrzany. Chyba ktoś zapomniał się przebrać. Zerkając na papiery zwróciłem się do kobiety.
-Karolino? Coś się stało? - spytałem niby z troski o cywila.
Kobieta popatrzyła na mnie chwilę stojąc w ciszy.
-Zgubiłam coś - odrzekła w końcu a ja skończyłem palić jednego papierosa. Rzuciłem pet na ziemie przygaszając butem.
-Papiery się zgadzają panie Schoch - wtrącił się jeden z szeregowych w moim ojczystym języku.
-Dobrze, proszę więc wrócić do służby. Wiecie co macie robić - zwróciłem się do nich. -Może pomóc panience szukać pewnej rzeczy? - wróciłem do podejrzanej.
-Nie chcę zawracać głowy - zaprzeczyła. - Nie chcę przysparzać niepotrzebnego kłopotu.
-Ależ skądże, z chęcią pomogę.
-Panie Schoch..? - niepewnie wypowiedziała moje nazwisko a ja kiwnąłem na znak, że dobrze je wymówiła - z pewnością ma pan jeszcze inne obowiązki na głowie.
-Skoro nie chce pani mojej pomocy, to nie będę się już narzucał - cofnąłem się o krok mrużąc niebezpiecznie oczy. -Życzę owocnych poszukiwań i większego szczęścia - mruknąłem od niechcenia. - Żegnam !
Odwróciłem i zacząłem przemierzać park. Tutaj spędzę następne parę godzin. Poczułem wibracje w kieszeni. Telefon służbowy. Zerknąłem na wyświetlacz. Był to telefon od dwójki, która wylegitymowała Polkę. Mają dla mnie coś ciekawego, tego jestem pewien.

<Rene? Czyżby znaleźli twoją zgubę?>

[NASTĘPNA CZĘŚĆ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz