M

środa, 13 czerwca 2018

Od Kordiana CD Stefki

Droga do domu Elizy minęła mu bardzo źle. Wewnętrzne uczucie upokorzenia, strachu i bezradności sprawiały, że nie cieszyło go już nic. Zapomniał o dobrych rzeczach jakie go spotkały, a zaczął rozpamiętywać te, które go skrzywdziły. Starał się za wszelką cenę odsunąć od siebie złe myśli. Przecież dobrze wiedział, że pesymistyczne myślenie to jak samospełniająca się przepowiednia. Jeśli człowiek myśli pozytywnie to żyje mu się lepiej, jeżeli zaś dookoła widzi tylko zło, szarość i nędzę, nie żyje. Przynajmniej nie tak jak powinien. A Olgierd kochał życie. Świecące słońce, drzewka i kwiaty rosnące tu i ówdzie, widok nocnego nieba i pięknych ludzi w klubach... kochał to wszystko. Cieszył się swoim życiem w miarę w zgodzie z Bogiem. Nie na tyle, aby za wszelką cenę ratować tylko swój tyłek, ale na tyle, aby być dobrym człowiekiem. Mimo to niejedna osoba nie szanowała tej dobroci, jaką chłopak dawał światu mimo panującej dookoła nieufności i podejrzliwości. Wręcz przeciwnie. Na palcach jednej ręki mógł policzyć osoby, które kiedyś podziekowały lub odwdzięczyły się za dane im dobro albo przynajmniej nie zrobiły chłopakowi krzywdy pamiętając o jego życzliwości. Ponadto czuł się źle z powodu tego, że nakrzyczał, że zbluzgał, że pobił... a strach niszczył go od środka.
- Co jeśli on mnie zabije... albo naśle na mnie kogoś? - myślał - Przecież jest milicjantem, wojskowym... na dodatek Niemcem. Co ja teraz zrobię? - pytał sam siebie i w duchu płakał. Nie mógł pokazać na ulicy swojej słabości. Nigdy w życiu, choć z każdą myślą i krokiem było to coraz trudniejsze. Pocieszał go jedynie fakt, że już za chwilkę znajdzie się w ścianach jej willi, gdzie jedyną osobą, która będzie go mogła oceniać jest lokaj.
Idąc przez park przystanął na chwilę i usiadł na ławce. Chciał chwilę odpocząć i pomyśleć w spokoju, racjonalnie. Spojrzał na kwiaty i na wazon. Wyglądały razem pięknie. Kobieta nie mogła być nie zadowolona. A to na razie było najważniejsze. Zadowolenie i szczęście klientki. Co będzie działo się potem? Bagatela! To nieistotne.
- Pomartwię się jak będzie trzeba - pomyślał, ale nie oznaczało to, że w rzeczywistości przestanie o tym myśleć. Miał przeczucie, że wojskowy nic mu raczej nie zrobi. Znał go już dosyć dobrze. Był to człowiek wzięty do wojska z przymusu lubujący w pięknych kobietach i mężczyznach. Nie w głowie raczej była mu służba. Do kwiaciarni też przecież nie wszedł na patrol! Oczywistym dla Olgierda było, że wszedł dla kogoś po kwiaty. Był dosyć młodym mężczyzną, który chciał wykorzystać życie póki może. Wiele było takich ludzi. Wszyscy gdzieś z tyłu głowy myśleli o swojej śmierci.
Pogoda nagle zaczęła się psuć. Dmuchnął silny wiatr i sypnął chłopakowi trochę pyłu w oczy. Przetrarł je szybko i spojrzał na niebo, które zrobiło się szare. Szybko wstał i ruszył do domu klientki. Nie miał zamiaru zmoknąć, bo był już elegancko ubrany, a schludność w pracy traktował jak świętość. Skoro już praca sama w sobie nie była szczególnie honorowa, to chociaż dobrze by było wyglądać jak należy. Nie raz już myślał o zmianie i jakiejś stabilizacji. Przy drobnym wysiłku i rozmowach z kim trzeba znalazłby ciepłą posadkę w jakiejś knajpie jako kelner albo nawet barman. Ile razy to rzucał butelkami jak kręglami? Wszędzie by sobie poradził, ale wtedy mógłby zapomnieć o samotnym mieszkaniu w miarę przytulnym mieszkanku i o frykasach typu kawa, herbata czy miód. Nie mówiąc już o jakimś przyzwoitym ubraniu. Absolutnie Olgierd nie był typem osoby, która nie byłaby w stanie przeżyć bez drogich szmatek, ale... po czasie doszedł do wniosku, że to co robi daje mu jednak najwięcej poczucia stabilności i bezpieczeństwa. W granicach możliwości.
Zaraz po tym jak wszedł na taras przed wejściem do willi pani Elizy, zaczęło padać. Czuł kilka kropelek, które spadły na jego głowę, zaś jak przekroczył próg domu, lunął rzęsisty deszcz. Pogoda stała się iście depresyjna. I w pełni pasowała do nastroju chłopaka, a przecież był w pracy. Musiał mieć przynajmniej obojętny nastrój.
- Zakomunikuję przybycie Pana - powiedział lokaj - Zapraszam za mną - wskazał kierunek ręką i ruszył przodem po eleganckich marmurowych schodach - Pani nie czuje się za dobrze. Pogoda jej nie odpowiada - dodał bez uczuć służący, jednak chłopak wiedział, co chciał mu przekazać lokaj przez te ładna na pozór słówka. Kiedy dotarli na pierwsze piętro budynku, Olgierd zauważył uchylone drzwi pani Elizy. Najpierw oczywiście zajrzał tam mężczyzna, powiedział o przybyciu młodzieńca i wycofał się rzucając brunetowi spojrzenie typu " Powodzenia ". I zniknął. Chłopak zajrzał nieśmiało do środka. Jego oczom ukazał się bałagan, jakiego nigdy u swojej klientki nie widział. Wszędzie leżały przeróżne dokumenty, a ona sama leżała w zupełnie dziwnej pozycji na swoim wielkowiekowym zapewne szezlongu na styl osiemnastowieczny.
- Znowu to samo - pomyślał w duchu - Znowu przesadziła z alkoholem.
Olgierd wyszedł umęczony jak nigdy dotąd. Kupiony wazon wylądował na ziemi, kwiaty za oknem, a o zapłacie mógł zapomnieć. Pani Eliza była tak narąbana, że ledwo go poznała. Dosłownie wszystko ją drażniło. Nawet jej ulubione francuska poezja. I prezent oczywiście nie za bardzo się spodobał. Sama usługa również nie, więc kategorycznie odmówiła zapłaty. Mimo to brunet odprowadził ją do sypialni i pozwolił spać. I wyszedł. Do drzwi odprowadził go lokaj, który wszystko słyszał. Patrzył na niego spojrzeniem pełnym współczucia.
- Czy da Pan sobie radę? - zapytał przyciszonym głosem. Olgierd tylko pokiwał głową i wyszedł od razu jak tylko otworzono mu drzwi. Na dworze na szczęście nie padało. Zaczęło się rozpogadzać i nadchodził wieczór. Powietrze miało charakterystyczny zapach deszczu i było przesiąknięte wilgocią.
- Zamówić Panu taksówkę? - krzyknął lokaj za chłopakiem, ale ten nawet się nie odwrócił pogrążony we własnych myślach. Wyciągnął ze swojej marynarki szlugi i odpalił jednego. Ręce całe mu się trzęsły ze złości. Nie chciał nawet nic mówić, bo wiedział, że jak zacznie to wyrecytuje drugą inwokację tyle że dłuższą i po łacinie. Dodatkowo świadomość dalszej pracy w klubie przez noc sprawiała, że chciał go po prostu trafić szlag. Czekał jednak na uspokojenie. Spacer, papierosy i cisza zazwyczaj mu pomagały. I tym razem liczył na taki układ wydarzeń. W pośpiechu opuścił teren willi. Miał dość spotkań z Panią Elizą na najbliższy tydzień. Pocieszał go fakt, że pogoda była ładna, ale chłodna, powietrze rześkie i świeże, co tylko dodatkowo sprawiało, że nie czuł w sobie takej agresji. Szacował, że już jak powróci do centrum będzie uspokojny na tyle, aby przeżyć całą noc w klubie.
Gdy Olgierd znalazł się już w centrum Warszawy czuł się o wiele lepiej. Spacer i kilka faktów, które sobie uświadomił lub przypomniał sprawiły, że zaakceptował niepowodzenie i postanowił nie poddawać się. Przecież nie mógł. To było jego jedyne źródło utrzymania. Raz na wozie, raz pod wozem. I trzeba było taki stan rzeczy zaakceptować. Mimo to z tyłu głowy miał złe myśli, o które się martwił. Nie chciał znów zrobić czegoś źle albo wybuchnąć złością. Nie mógł sobie na to pozwolić. Ta praca wymagała od niego nie lada udawania. Ale lubił tę pracę. Wszedł więc uspokojony do klubu. Przywitał się ze znajomym strażnikiem, z kilkoma eleganckimi paniami i z resztą swoich znajomych. Nie byli to wielcy przyjaciele. Gdyby Olgierd był w potrzebie to nie zadbaliby o niego ani nawet nie zechcieliby mu pomóc, ale jako chwilowe towarzystwo byli w sam raz. Brunet więc traktował ich jak serdecznych przyjaciół, bo mimo wszystko dzięki nim wiedział wszystko, co działo się w Warszawie. Skinął na znajomego kelnera, żeby przyniósł mu coś do picia i zajął sobie wolne miejsce, gdzieś w kącie lokalu. Tym razem stawał się wolnym strzelcem. Kto był sam mógł się do niego dosiąść, a jak nie to on sam się dosiadał. I dostawał parę groszy. Większość osób znała jego fach. Muzyka grała w tle. Ludzie rozmawiali, grali w karty albo zajmowali się sobą w ciemniejszych stronach pomieszczenia. Panował przyjemny półmrok, który sprawił, że Olgierd rozluźnił się i nabrał większej ochoty na pracę. Był nawet skory do poznania kogoś nowego. Nie musiał długo czekać, bo szybko dosiadły się do niego młode dziewczyny chcące w tym klubie przeżyć wieczór panieński jednej z nich. Było całkiem dobrze. Rozmowy, głównie sprośne, kleiły się doskonale, ale i takie zwykłe nie szły najgorzej. Jak już dziewuszki troszkę popiły zaczęły się już bardziej filozoficzne rozmowy, w których brunet czuł się jak ryba w wodzie, a pięknym paniom nie wiele trzeba było, żeby się porządnie wstawiły. Chłopak nic nie pił, więc miał trzeźwe patrzenie na wszystko. Po jakimś czasie chciał zażyć świeżego powietrza, więc wyszedł na zewnątrz. Zapalił sobie papieroska i rozkoszował się nocną Warszawą. Tu i ówdzie kręcił się patrol, na który niejednokrotnie skinał głową. Wtyki miał wszędzie. W pewnym momencie zauważył, że ktoś go obserwuje. Rozejrzał się i po swojej prawej stronie zauważył mężczyznę z kwiaciarni. Mimowolnie lekko się uśmiechnął. Powoli szedł i również palił papierosa.
- Dobry wieczór - powiedział dosyć głośno, na co otrzymał jedynie ciszę - Zapomniał Pan języka w gębie? - spytał z ciekawością, co mogło zostać odczytane jako ironia. Nie cierpiał chamstwa i tępił tę cechę jak nic innego. Mężczyzna zatrzymał się.
- Nie wiem czy taki dobry, więc nie odpowiadam - burknął nawet nie zaszczycając chłopaka spojrzeniem. Brunetowi zrobiło się troszkę głupio, że potraktował mężczyznę troszkę niegrzecznie, a w rzeczywistości mógł mieć gorszy dzień.
- Coś się stało? - spytał bardziej troskliwie na co pracownik kwiaciarni tylko wzruszył ramionami i ruszył dalej zaciągając się papierosem - Gniewa się Pan o to w kwiaciarni? - zapytał głośniej, aby ten usłyszał.
- Nie - odpowiedział mężczyzna dosyć cicho, ale nie zwalniał kroku. Lada chwila mógłby zniknąć chłopakowi z oczu, ale ten postanowił jeszcze troszkę go wypytać.
- Boi się mnie Pan czy co? - zapytał z nutką śmiechu - Tak się Pan spieszy, że skłonny jestem w to uwierzyć. Nie jestem agresywny bez powodu - naprostował będąc pewnym, że mężczyzna w istocie czuje do niego wstręt, choć gdyby znał niemiecki to być może by go zrozumiał - Gdyby ktoś Pana pomylił z męską dziwką też byłoby Panu troszkę przykro, czyż nie? - ostatnie słowa wyszły z jego gardła na troszkę niższym tonie. Szybko zgasił papierosa i wrócił do klubu.
- Jak szybko ludzie potrafią oceniać... - szepnął do siebie.

< Stefka? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz