Papieros, kawa zaparzona już jakiś trzeci raz, migreny, bo znowu spałem zdecydowanie zbyt krótko i zdecydowanie niewygodnie, no i oczywiście przeżarta już na wpół, czerstwa buła z jakimiś orzechami z mieszanki studenckiej. Żyć nie umierać.
Mogłem tylko ponownie zacząć się zastanawiać nad tym, gdzie do cholery jasnej popełniłem błąd w tej marnej egzystencji i dlaczego moje wszelakie marzenia i ambicje zostały strącone gdzieś w ciemne otchłanie, skąd wyjścia nie było i trzeba się po prostu przyzwyczaić do myśli, że więcej się już na tym świecie nie wyrzeźbi. Zostaje tylko przysiąść na tyłku w tym nieszczęsnym grajdole, który się ukopało w ciągu tych prawie czterdziestu lat i zastanowić się poważnie nad tym, czy jest jeszcze w ogóle sens ciągnąć to dalej i męczyć się w przesiąkniętym złem do szpiku kości świecie, gdzie tak właściwie i tak żadna minuta nie jest czymś cennym, a raczej pełnym udręki i nadziei, że może jednak tego dnia cię odstrzelą, bo krzywo łypniesz wzrokiem na żołnierza.
Obróciłem kubek z kawą, tą obrzydliwą, czarną kawą, zaparzoną jakąś beznadziejną, kranówą, bez cukru, bez mleka, bez jakiejkolwiek osłody życia. Przekląłem pod nosem, bo znowu resztki poważniejszych oszczędności wydałem na fajki, bo znowu nie starczy mi do pierwszego i bo znowu miałem ochotę rzucić to wszystko gdzieś hen, hen daleko i udawać, że nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Dalej trudno było mi uwierzyć w fakt, że mimo tylu lat spędzonych na tułaniu się przez upierdliwy żywot, nie byłem w stanie opanować podstaw zarządzania majątkiem i jak ostatni tłumok przewalałem wszystko na papierosy. Przynajmniej dobre, a nie jakieś tanie, ruskie, jeszcze tak bardzo się nie stoczyłem.
Przetarłem ociężale twarz, uznając, że w sumie to nie ma co się dalej użalać nad tym, gdzie się znalazłem i jak się znalazłem i tak zżerało mi to zbyt dużo czasu, bo powiedzmy sobie szczerze, był to chyba ulubiony sposób spędzania wieczorów. Tylko ja, papieros, piwo i tysiące myśli na sekundę, agresywnie obijających się o ściany umysłu.
Przetarłem nerwowo policzek, zahaczając przy okazji brodę, bo naprawdę starałem się obudzić. Było już grubo po trzynastej, a ja dalej ledwo zipałem, nie mogąc do końca się rozbudzić. Stałem tak chybotliwie za ladą, co chwila przysypiając i tylko licząc na to, żeby skończyć ten dzień bez rozwalonej głowy, zaraz po tym, jak polecę do tyłu i postanowię przy okazji łupnąć potylicą o jedną z półek, na której dopiero co poustawiałem jakieś nowe doniczki.
Oglądanie błądzących tymi wąskimi uliczkami żołnierzy nie było moim ulubionym zajęciem, jednak poza tym nie miałem zbyt dużo atrakcji. Ludzie zaniechali drobne gesty i obdarowywanie innych kwiatami, chociaż przecież tak miło osłodziłoby to obecnie trwający zamęt i dość grząską atmosferkę.
Wyciągnąłem na blat przeklętą, niedokończoną krzyżówkę, z którą zmagałem się na tyle długo, by mieć już ją po dziurki w nosie i poczucie, że najchętniej to cisnąłbym nią o ścianę, aniżeli dalej ślęczał nad nią z dość tępym wyrazem twarzy.
Dzwoneczek.
Postać powoli wtargnęła do sklepu, byle zacząć się pozornie rozglądać po roślinach, udawać, że któraś ją interesuje, a mi już w kościach strzykało, że dobrze się to wszystko nie skończy, co to, to nie.
Podejście do lady w dość leniwym tempie tylko utwierdziło mnie w moim przekonaniu, a słowa, które za chwilę padły, przybiły ostatni gwóźdź do trumny. Po co ja dzisiaj tutaj przychodziłem, niech mi ktoś wytłumaczy, bo nie rozumiem?
— Znajdę u pana rudbekię błyskotliwą? — spytała w pewnym momencie, uważnie mnie obserwując. Zmarszczyłem brwi. Udawaj, że nie jesteś drugim członem nazwy, udawaj, że nie jesteś drugim członem nazwy.
— Niestety, nie sprzedajemy takowych okazów — odparłem spokojnie, posyłając personie firmowy uśmieszek numer dwadzieścia trzy. — Mogę pomóc w czymś innym albo zaproponować inną roślinę?
— Ale jest pan pewien, że nie sprzedają państwo rudbekii błyskotliwej? — W odpowiedzi jedynie pokiwałem głową.
Bez słowa wyparowała ze sklepu, a ja przekląłem w środeczku, bo dam sobie kończynę uciąć, że dywersja, albo władza znowu coś kombinuje, a ja zostałem biednym, niby nieświadomym pośrednikiem. Losie, za jakie grzechy.
Spojrzałem niechętnie na krzyżówkę i przekląłem pod nosem, bo nigdy nie pisałem się na tego typu głupoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz